A Design for Life

Pani Fortunato, jakie zwierzę będzie grało w puzzle? – zagadnął profesor do studentki, która nie tylko nazwisko, ale i pomysły miała oryginalne.

– No jakieś mądrzejsze. Nie wiem, delfin może? – usłyszał w odpowiedzi, co uznał za ostateczny dowód własnej porażki pedagogicznej. Pożałował, że kazał zmierzyć się studentom z tematem wykreowania przedmiotu dla zwierząt, wyszedł z sali zapalić i już nie wrócił. A Fortunata do końca roku akademickiego na wydziale wzornictwa pewnej politechniki zdążyła jeszcze zaprojektować m.in. minisolarium dla gałek ocznych, katapultę dla niemowlaków (z łóżeczka do wanienki) oraz szachy do grania w pojedynkę, z wmontowanym w nie lusterkiem z pazłotka. Tradycyjna liczba pól wydała się Fortunacie zbyt banalna, toteż jej projekt miał ich 4 na 9.

ray caesar

 

Projektowanie w szkole to zatem niełatwa dziedzina. A co dopiero projektowanie w życiu. Osiadły na Grochowie znajomy pół-Norweg, którego jedyną (i jednorazową) pracą było podawanie we fraku przystawek na przyjęciu podczas pokojowego Nobla, od dziesięciu lat z nudów remontuje i urządza mieszkanie. System audio marki Koss do kabiny prysznicowej omyłkowo zainstalował w kuchni, przez co kąpie się teraz przy lodówce. Robione na specjalne zamówienie w stolarni pod Oslo wewnętrzne  drzwi okazały się o trzy centymetry za długie, więc oderwał próg i własnoręcznie wyciął pod nie piłą stosowną część drewnianej podłogi w salonie. Z kolei uchylne okna opatrzone półkami na zioła i przyprawy ozdobne, polecił zamontować w taki sposób, by otwierały się na zewnątrz i łapały deszczówkę. Fakt, że woda zaleje mu blaty specjalnie do niego nie przemawiał. Przy próbie generalnej sprawa się rozwiązała: okna okazały się obrotowe i szkatułki z drogocennym szafranem wraz z donicami z kwitnącą wanilią i kardamonem malabarskim runęły wprost na altankę śmietnikową na podwórzu, strasząc przy tym nie na żarty regularnie obsikujące ją psy.

Najbardziej skomplikowane okazuje się jednak nie tyle projektowanie w życiu, ile projektowanie życia. Pewien znajomy menedżer odszedł z korporacji, by kroczyć własną drogą. Przez rok zdążył: pojechać do Tybetu i pokroczyć tamże (wrócił, twierdząc, że odnalazł własne ja, ale na czym ono polegało, poza noszeniem czapki z pomponami na sznurku – trudno powiedzieć), zapisać się na kurs fotografii (debiutancką wystawą o roboczym tytule „Kontrasty”, zawierającą zdjęcia zrujnowanych kamienic odbitych w szklanej fasadzie nowoczesnych biurowców galerie nie były jakoś zainteresowane), wymyślić sobie snobizm (padło na wina) oraz uczestniczyć w warsztatach „Zaprojektuj swój sukces” i „Zapomnij o słowie „niemożliwe”” oraz w kursie pomagającym odnaleźć osobowość. Niestety, pieniądze się skończyły, sukces nie przyszedł,  osobowości nie było z czego wydobyć, a o słowie „niemożliwe” może i zapomniał, ale korporacja jednak była pamiętliwa i nie zatrudniła go ponownie. Wrócił więc do rodzinnych Łap. Za dnia pomaga mamie w sklepie, wieczorami słucha „A Design For Life” Manic Street Preachers na kasecie z 1996-go, a w nocy śni mu się gra w paintballa na wyjazdach integracyjnych, tak zwany fun day, podczas którego z kolegami z działu ściga się na kacu na małych amfibiach argo i że na team buildingu mówią im, że są „urodzeni pod gwiazdą przygody i profesjonalizmu”.

 

Reprodukcja: Ray Caesar

 

 

1 Komentarz

  1. Amodna
    1 kwietnia 2014

    Projektowanie życia… jakie to patetyczne. Czy rzeczywiście ten patos jest równoznaczny z trudnością? A jeśli tak, to z czego ona wynika?
    Jak dla mnie ten pseudo-patos to wypadkowa pozoru, ucieczki i udawanych ambicji. A jedyna trudność, jaka w projektowaniu życia istnieje, to nieumiejętność spojrzenia na siebie realnie i z dystansu.

    Odpowiedz

Odpowiedz do Amodna

Anuluj odpowiedź