Koń o smutnych oczach

W takich chwilach wypada żałować, że nie jest się sierotą. Mowa o telefonicznych konwersacjach mojego znajomego R. z jego matką.
– Daj mi do telefonu wnusia – prosi matka, choć żadnych wnusiów R. jej nie zafundował i wcale się na to nie zanosi. W roli wnusia występuje – i tu prośba, by co wrażliwsi zakończyli już lekturę tego felietonu  – kot Chrupek.

– Dzień dobry wnusiu – krzyczy do słuchawki matka.
– Miau – odpowiada (?!) Chrupek.
– Jak się miewasz, mój ty Chrupusiu kochany?
– Miau, miau…

Kot przy telefonieI tak sobie rozmawiają. Dorosła kobieta z kotem! Raz byłem świadkiem tej sceny i nie powiem: mocne. Więc R. w takich chwilach żałuje, że nie jest sierotą. Czemu akurat wcale się nie dziwimy.

Ale nie idźmy na skróty w osądzie matki! Otóż wcale nie jest ona aż tak chora psychicznie, jak się wydaje. Wręcz przeciwnie. Jest całkiem sprytna. Matka bowiem konferuje z rzeczonym zwierzęciem, gdyż ów sposób uznała za najwłaściwszy do okazania sprzeciwu wobec braku potomstwa syna. Rozmowy (o ile można to nazwać rozmowami) z kotem są więc próbą wywarcia nacisku na latorośl w konkretnej sprawie. Czyli czymś, co znamy pod pojęciem szantażu emocjonalnego miłym zwierzątkiem.

Zaczęło się bodaj od programu „Animals” w latach 90., w którym jakaś rozczochrana dziennikarka biegała z kamerzystą i mikrofonem po schroniskach i, o ile dobrze pamiętam, zaglądała każdemu Fafikowi, czy Reksowi w jego smutne oczy, płakała razem z nimi na wizji, zmuszając – naturalnie – do tego płaczu także widzów i wygłaszając formułki w stylu, że psy są wierniejsze od ludzi, bo na psach nigdy się nie zawiedziesz, a na przyjaciołach i owszem. W co uwierzyła później Violetta Villas, między innymi. Czym to się skończyło – dobrze wiemy. Założenia szlachetne, ale w efekcie gdy ktoś nam tylko jakąś chorą łapkę pokaże, albo zdjęciem ślepego mruczka pomacha, to my już otwieramy serca i portfele.

Weźmy taką modę na kompaktowe yorki, chiuauy i tym podobne gadżety, które kobiety nosiły w torebkach i aż dziw, że nie robiły z nich sobie modnych breloczków. Pewien znany mi york Alfik chadzał z niejaką M., tanią przekręciarą, na bankiety, gdzie dla zabawy pojono go winem musującym. Kiedy M. wypadła z towarzyskiego obiegu, piła w domu. Usypiała z kieliszkiem na podłodze, z którego resztki – oczywiście – spijał Alfik. Jako że M. nie była jedyną cwaniarą w mieście, a koniec poprzedniego dziesięciolecia naznaczył gospodarczy kryzys, dzięki tłumom podupadłych paniuś wychowaliśmy sobie rzesze yorków – alkoholików. Do Alfika przyszedł weterynarz i nie mógł się  nadziwić, co ta jego wątroba taka powiększona! W tym przypadku szantaż emocjonalny polegał na tym, że wydzwaniano do nas po nocach i charczano do aparatu: „może byś mnie odwiedził; lub chociaż Alfika, wiesz jak on cię lubi”. Okropność.

Albo takie marmozety białouche. Przyjemne małpki z Ameryki Południowej, które miast kraść wesoło dzieciom z faweli w Bogocie resztki herbatników, przewożone są do zimnej Polski, gdzie umierają z przeziębienia i od chorób stawów. – Dziś nie przyjdę, bo mi małpka choruje – powiedziała memu znajomemu koleżanka z pracy i zniknęła na dwa tygodnie. Znajomy dobrze znał tę gadkę – już trzy jej małpki wyciągnęły nogi! No ale przecież nie powie głośno, żeby koleżanka przestała się wygłupiać i wykręcać dręczeniem zwierząt. Oskarżą cię o egoizm i brak serca.

Jeszcze gorsza sprawa jest z wykupem koni. – Z upływem lat Marysia słabła. Co tu kryć – starzała się. Już nie mogła pomagać na roli. Liczyła, że na starość znajdzie ciepły kąt u gospodarzy i dobry gest. Niestety. Zły gospodarz postanowił ją odesłać transportem do rzeźni – czytamy w „Wyborczej” w ogłoszeniach fundacji typu „Viva!”. Obok – zdjęcie konia o smutnych oczach i numer konta. Oczywiście, wspieramy ratowanie koni, ale czy musi towarzyszyć temu taka emocjonalna tandeta? Coś, co zaczyna się jak pozytywistyczna nowelka, kończy się jak kabaret. A stąd już tylko krok do mięsnego jeża i paczącego kota, obecnych gwiazd Internetu.

Albo do podrywu. Te historyjkę powinienem właściwie zostawić sobie na mój prozatorski debiut. Oto przez parę ładnych lat na tak zwanej nagiej plaży w Rowach grasował pan Henryk. Całkiem zgrabny pięćdziesięciolatek, który już za dwa westy light raczył współnaturystki opowieścią o swojej zakończonej karierze cyrkowej. Co najciekawsze, na emeryturę wraz z panem Henrykiem wybrał się pięciometrowy pyton i razem dorabiali sobie na specjalnych weekendowych eventach. Czasem nawet na zamkniętych, w Szczecinie, u mafii. Gangsterzy liczący w oparach wódki i papierosów pliki banknotów, spluwy na stolikach, blondyny z tipsami sączące malibu – te sprawy. A wśród nich pan Henryk tańczący w błyszczących stringach na podeście z pytonem! W takie rzeczy nigdy bym nie uwierzył, gdyby nie strona internetowa pana Henryka z bogatą dokumentacją fotograficzną. I właśnie na tego pytona (na stałe zameldowanego w ciasnym akwarium w łazience) pan Henryk wyrywał naturystki! Które jednak na taki numer nie dawały się nabrać. Albo i dawały.

13 Komentarze

  1. Małgosia
    10 kwietnia 2012

    Michale, dziękuje za wprowadzenie w radosny nastrój !

    Pozdrawiam serdecznie i mam nadzieję – do zobaczenia w Łodzi 😉

    Odpowiedz
  2. Patryk Pat Chilewicz
    10 kwietnia 2012

    Ale ja nie widzę nic złego w rozmowach ze zwierzątkami!
    Mój partner, nie mogąc zdecydować się na zakup dwóch kotów angielskich, został przeze mnie zmuszony do opiekowania się pomarańczowym kotem na baterię, zakupionym na placyku przy Metrze Centrum. Oczywiście w ramach oprotestowania jego niezdecydowania.

    Odpowiedz
  3. Mimi
    10 kwietnia 2012

    Boskie! …aczkolwiek prawdziwe. Moja rodzicielka również rekompensuje sobie kotem brak wnucząt. Gada, przytula i potrafi czekać do 2giej nad ranem aż kot łaskawie wróci z polowania, żeby wpuścić go do domu…Sama radocha.

    Odpowiedz
  4. paproszek
    12 kwietnia 2012

    Genialna notka! 🙂 Świetnie poprawia humor.

    Odpowiedz
  5. Magda
    13 kwietnia 2012

    Od jakiegoś czasu podczytuję sobie Pana, ale ten post mnie przeraził;). Otóż mam psa, do którego gadam, wszyscy w rodzinie wiedzą, że jest u mnie na pierwszym miejscu – nawet mąż i dzieci;). Cieszę się, gdy ktoś mu okazuje sympatię, np. kiedy moja mama kupuje mu smakołyki i mówi: „To od babci”. Patrzy mi częściej w oczy, od niektórych osób, poza tym jest cały czas w dobrym humorze (tak w opozycji do większości społeczeństwa). Często cisną mi się na usta słowa A. Bursy o pantofelku. Ale wolę tego nie analizować…;)

    Odpowiedz
    • michalzaczynski
      13 kwietnia 2012

      Cały czas w dobrym humorze? Zazdroszczę. Rzeczywiście, społeczeństwo nie nastraja optymistycznie, ba, są tacy, którzy z życia urządzają nam nieustanny pogrzeb, taką mają minę! Pozdrawiam!

      Odpowiedz
  6. dora
    27 maja 2015

    Może i naiwne to gadanie do zwierząt, ale ja tam wole popatrzeć w oczy mojego kota i psa, i im się wyżalić.Wiem, że żadne nie skrytykuje mojej decyzji, nie podda jej w wątpliwość, nie skrytykuje wyglądu, zachowania czy decyzji. Po prostu wierni przyjaciele! 😛

    Odpowiedz

Odpowiedz do Patryk Pat Chilewicz

Anuluj odpowiedź