Tomasz Ossoliński: „Before the Show”. Recenzja filmu
Idźcie na Ossolińskiego! Warto!
„Before the Show” to intymny portret twórcy. Zaskakujący, bo próżno w nim szukać mizdrzenia się do widza, pseudofilozofii i epatowania glamourem. Nie, żeby takich popisów spodziewać się po Ossolińskim. To mądry facet, a jego ostatni pokaz, zachwycający zarówno pod względem formy, jak i treści, ostatecznie ustawił go w skromnej liczbowo elicie projektantów, którzy zasługują na swój rozgłos. Tak się jednak jakoś dzieje, że filmy o ludziach mody to zazwyczaj pompatyczne laurki.
Tymczasem bohater i twórcy „Before the Show” darowali sobie ubrany w mądrości, które zawstydziłyby samego Paola Coelho, obraz w stylu „jak zajebiście być Ossolińskim, patrzcie i zazdrośćcie, jakie drogie ma kafelki w łazience i na ilu był okładkach”. Zamiast tego dostaliśmy kameralną opowieść o pracy projektanta i krawca. Asystujemy przy powstawaniu kolekcji i zwiedzamy dawne, zamknięte już zakłady odzieżowe, w których zaczynał karierę. Podsłuchujemy rozmowy z pierwszą nauczycielką i krawcowymi. Bierzemy udział w przymiarkach, podpatrujemy współpracę ze stylistką (urzekająca Anna Poniewierska to skądinąd druga bohaterka tego dokumentu). Spacerujemy po Warszawie i przejeżdżamy przez odbity w przeciwsłonecznych okularach Ossolińskiego Śląsk. Podglądamy modelki, które w przerwach na próbie odrabiają lekcje i wybaczamy mu słabość do butów w cokolwiek egzotycznym guście.
To poczucie bliskości wynika też z samej realizacji filmu. Mocne zbliżenia, naturalne światło, zmarszczki i kace bohaterów oraz brak pokus w upiększaniu rzeczywistości w rodzaju wymiany kubków Duraleksu, czy kostki Bauma, na coś bardziej posh, czynią dokument bardziej interesującym niż sprzedawany na co dzień blichtr świata mody. Sporo w tym filmie scen wzruszających, jak wizyta w zdewastowanej szwalni, w której robotnice niegdyś podgrzewały na kaloryferach kiełbasę na przerwę obiadową (dziś powiedzielibyśmy: lunch). Sporo też scen zabawnych, jak ta, w której Ossoliński upiera się, że ustawienie frontem (albo tyłem, zależy jak spojrzeć) wieszaka z ubraniami jest decydującym kryterium przy podjęciu decyzji (lub wręcz: rozpoczęciu procesu myślowego) w sprawie pokazu.
Ossoliński umie o sobie opowiadać. Robi to ciekawiej i z większym wdziękiem (i sensem) niż wypowiadający się w filmie jego znajomi i współpracownicy, z których reżyser mógłby zostawić jedynie krawcową projektanta i Jerzego Antkowiaka. Ale „Before the Show” to nie jest narcystyczny pean na cześć Ossolińskiego, ile po prostu hołd złożony fachowi krawca. Nawet, jeśli złotousty Antkowiak mówi w prologu coś o namaszczeniu przez Boga…
„Before the Show”. Reżyseria: Judyta Fibiger. W kinach sieci Multikino od 13 czerwca w całej Polsce.
2 Komentarze
Nana
14 czerwca 2014Z filmu wyszłam oniemiała. Nie spodziewałam się, że w realizacji polskiego dokumentu na temat mody może znaleźć się tyle pokory i skromności. Zwłaszcza jeżeli chodzi o świat mody, który aż epatuje przepychem, glamourem i przerostem formy nad treścią. Wyższość Ossolińskiego polega na tym, że on tworzy modę posiadając solidny warsztat, a niestety część polskich projektantów tworzy modę dopiero ten warsztat szkoląc.
michalzaczynski
16 czerwca 2014Cieszę się, że mamy podobne odczucia. Pozdrawiam.