
Umrzeć dla mody
Co nas nie zabije, to nas wzmocni? Powiedzcie to Madonnie, która omal nie umarła na wczorajszej gali Brit Awards. Pewnym jest, że Giorgio Armani, twórca feralnej peleryny, która – przy pomocy tancerzy – zrzuciła królową popu ze schodów, jest u niej skończony. Oraz to, że i tak Madonna miała sporo szczęścia. Nie takich jak ona gubiła moda.

Dziewczyna didżeja
Więc dziewczyna didżeja. Przez ileż to festiwali i didżejskich setów biedaczka się przewlekła, kręgosłup sobie łamiąc od dźwigania skrzyń z winylami! Przez ileż stron internetowych się przewaliła w poszukiwaniu odpowiednio „wyczesanej muzy”… Ostatnie eurocenty czy forinty na wyjazdach na longplaye wydawała: reszta wycieczki razem z kobietą Vermeera w Rijksmuseum mleko przelewa albo pływa po modrym Dunaju, zabawiana przez lokalny ansambl „Księżniczką Czardasza”, a ta łapie pylicę w zakurzonych piwnicach komisów płytowych. Słowem: prawdziwa pasjonatka? Ani trochę. Nigdy nie grała, nie komponowała, nie skreczowała. Po prostu: miała chłopaka didżeja.