Jaśniepaństwo od Chanel

Moda | 10 maja 2016 | 12 komentarzy

Jest coś aroganckiego, by pokazywać modę Chanel w kraju, którego 70% obywateli zarabia miesięcznie równowartość około stu złotych, a pozostałe 30% – niewiele więcej. Albo i mniej. To skrajna bieda. Choć w atrakcyjnych wizualnie dekoracjach.

 

Kolorowe kamienice i pałacyki kolonialne, bajeczne trotuary, majestatyczne morze… Udał się pokaz Chanel w Hawanie. Takiej scenografii Karl Lagerfeld, znany przecież z wymyślnych sztafaży, nigdy nie zbudowałby w paryskim Grand Palais.

Sama moda? Jak zwykle, sporo z dziedzictwa Coco. I sporo – jak zawsze w przypadku kolekcji Chanel pokazywanych poza Paryżem – lokalnych odniesień.  Tak było w Dubaju, Seulu czy w Dallas. Stolica Kuby nie mogła być wyjątkiem. chanel

Jakie to odniesienia? Czasem literalne. Berety typowe dla Fidela Castro, Che Guevary i południowoamerykańskich rebeliantów – tu w wieczorowej odsłonie, pokryte cekinami. Koszulki z napisem Cuba, jakby farbowane starymi metodami. Tkaniny drukowane w motywy cadillaków. Kapelusze panama. A czasem luźno tylko nawiązujące – do strojów typowych dla latynoskich tańców, do partyzanckich uniformów, do stylu czasów przedrewolucyjnych  i do hmm…, ubóstwa. Koszula jak ze starszego brata, proste szorty, klapki i modern kamelia niczym broszka ze szmatek – to taki biedalook ciepłych krajów Trzeciego Świata; w tym Kuby. A że taka szmaciana broszka u Chanel kosztuje 700 euro, to już inna sprawa.

Albo i nie inna. Może to ta sama sprawa? Jest coś aroganckiego, by pokazywać modę Chanel w kraju, którego 70% obywateli zarabia miesięcznie równowartość około stu złotych, a pozostałe 30% – niewiele więcej. Albo i mniej. To skrajna bieda. Choć w atrakcyjnych wizualnie dekoracjach, uromantyczniona starymi krążownikami szos, ulicznymi i knajpianymi grajkami w stylu Buena Vista Social Club oraz dymem cygar.

Tym bardziej jednak aroganckie jest urządzanie pokazu, nie dopuszczając doń mieszkańców Hawany. Centrum miasta zamknięto. Wstrzymano ruch. Zablokowano przecznice deptaka Prado, ustawiono barierki, ochronę. Porządku strzegły setki tajniaków. Tylko nielicznym szczęściarzom udało się coś zobaczyć z balkonów kamienic pyszniących się wzdłuż ulicy. Hawana przed pokazem Chanel

– Straszna żenada. W stylu „zróbmy pokaz w jakimś biednym kraju, ale żeby był ładnie położony i żeby był tani alkohol” – uważa Witold Szabłowski, nominowany do nagrody Nike pisarz, który właśnie na Kubie zbierał w ubiegłym miesiącu materiał do swojej nowej książki.

– Nie odniesie Kuba z tego pokazu żadnych korzyści? – dopytuję. Wszak pokaz może mieć przełożenie na wzrost liczby turystów, odwiedzających tę wyspę.

– Że banda ładnie ubranych ludzi przyjedzie popajacować? – ironizuje Szabłowski. – Są kraje, gdzie obowiązuje trochę wyższa poprzeczka moralności niż na Zachodzie. Dla tych, którzy zarabiają po 25 dolarów na miesiąc, których w dodatku zamyka się jak w zoo, żeby przypadkiem nie wleźli w swoim złym ubraniu w kadr fotoreporterom, pożytku z tego nie ma żadnego. A jak się to odbija na ich poczuciu godności, wiedzą tylko oni – dodaje.

Oczywiście, pokaz mody nie musi być od razu  miejskim festynem. Pokazy w ogólnodostępnej przestrzeni miejskiej robione są nie od dziś i zazwyczaj odgradza się je, nadając im elitarny charakter. Ale nigdy nie zabiera mieszkańcom ich placów, ulic, nie pilnuje przy pomocy uzbrojonych patroli. Choć bywały też przecież pokazy na wskroś egalitarne; różnych marek, od Martina Margieli na placu zabaw złego paryskiego przedmieścia po naszą Gosię Baczyńską na równie „ryzykownym” praskim podwórku, z udziałem lokalnej, zachwyconej publiki. Za każdym razem stanowiła ona wartość dodaną imprezy.

Ale co tam Margiela czy Baczyńska. Dior też robił pokaz w kraju komunistycznym – w ZSRR, w Moskwie. To również było historyczne wydarzenie, kto wie, czy nie bardziej doniosłe, zważywszy, że totalitaryzm był tam wówczas w fazie rozkwitu, a nie – jak na kuszonej dolarami Kubie, wizytowanej dopiero co przez Baracka Obamę – upadku. Choć zdaje się, że Amnesty International czy Human Rights Watch nadal mają jej władzom sporo do zarzucenia.

W przeciwieństwie do Chanel, pokazy Diora były jednak dostępne dla ludu. Odbywały się przez tydzień, po kilka razy dziennie, a złożone były z grubo ponad stu sylwetek. Obejrzały je tłumy. A ci, którym nie udało się wejść na pokaz, mogli zobaczyć modelki Diora na mieście – w asyście fotoreportera „Life’u” poszły na plac Czerwony, do domu towarowego GUM, na bazary i ulice.

Tłumaczenie, że uciskanemu narodowi podarowano trochę mody, powiewu wielkiego świata i wolności miało wówczas sens. Do Hawany ma się to nijak. Chyba, że uciskani są redaktorzy Vogue’a, familia Kardashianów, Tilda Swinton, Vanessa Paradis i inni celebryci, dziennikarze i blogerzy. Bo to oni, sprowadzeni z USA i Europy, byli jedynymi gośćmi pokazu. Nie licząc, oczywiście, wnuka Fidela, który jako model szedł po wybiegu. – Pokaz Chanel to zaszczyt dla wszystkich Kubańczyków – powiedział. Wszystkich?

To jest coś czego nigdy na Kubie nie było – emocjonowały się Mabel Fernandez i jej 14-letnie córka w rozmowie z reporterem AP, komentując przygotowania do pokazu i wieści o przybyciu hollywoodzkich gwiazd i supermodelek. – Niczego nie udało nam się zobaczyć. To nie fair! – skarżyły się mu następnego dnia.

Hawana po pokazie Chanel

Chanel straciło okazję. Gdyby naprawdę była w decyzji o zrobieniu pokazu na Kubie choć krztyna obiecywanej przez markę misji – choćby niewinnej, kulturalnej – i byłby on choćby częściowo otwarty dla hawańczyków, kto wie, czy nie wspominano by tego, jak doświadczenia pokoleniowego, coś jak Stonesów w latach 60. na koncercie w warszawskiej Kongresowej.

– Nie dla psa kiełbasa – gorzko komentuje Joanna Bojańczyk, dziennikarka mody. I dodaje z sarkazmem: „Jaśnie Państwo od Chanel mają nowy otwierający się rynek. Cóż, Chińczykom komercyjny luksus już się znudził”.

Na filmie z pokazu najsmutniejszy jest moment, w którym z ukłonami w finale rusza Karl Lagerfeld w cekinowej marynarce, tak drogiej, że nawet Tim Blanks, renomowany krytyk i bodaj jedyny z tej branży, który nie wypowiada się o evencie w wyłącznie euforycznym tonie, uznał ją za absurdalną w kontekście upadłego kraju. Wianuszkiem otaczają go ochroniarze. Kamera uchwyciła to tylko przez ułamek sekundy, ale i tak scena ta wydaje się wymowna.

Czego Karl się bał? Przecież nie tłumu zachwyconych hawańczyków. Nie stratowaliby go z wdzięczności; przecież byli tu personami non grata. Ani nie licznych w tym mieście bezdomnych i nędzarzy, których już na kilka dni przed pokazem, jak informowały agencje prasowe, wyłapywała policja.

Po zakończeniu pokazu goście pojechali na after party, w kolejny, zamknięty tego wieczoru dla hawańczyków rejon miasta – barokowy Plac Katedralny, przemieniony przez Chanel w… plażowe party. Karl pomknął doń Fordem Fairlane z 1957 roku, kremowo-błękitnym.

 

Fot: skany ze stron www Chanel i Daily Mail.

12 Komentarze

  1. Paulina Sz
    10 maja 2016

    W punkt! Panie Michale, ukłony!!!!

    Odpowiedz
  2. fleurs_du_mal
    10 maja 2016

    Świetny artykuł. Podobne mieszane uczucia wzbudziła we mnie ostatnia kampania Valentino, gdzie modelki pozowały w pięknych sukniach na tle afrykańskiej wioski. Dzisiejszy świat mody bywa dość absurdalny i potrzebuje konstruktywnej krytyki, spojrzenia z dystansem, a nie tylko bezmyślnych westchnień z zachwytu. Czasem odnoszę wrażenie, że pisma modowe są absolutnie ogłupiające, a większość artykułów w nich pisana jest bez pomysłu, a często i bez kompetencji w danym temacie. Z góry wiadomo,czym wypada się zachwycać, a czym nie, bo tak przecież robią inni…

    Odpowiedz
    • michalzaczynski
      11 maja 2016

      Tu chyba nawet nie chodzi o brak kompetencji czy pomysłu, ile o brak refleksji. Wszystko, co drogie, jest super, moda jest super, trendy są super itd, itd…
      O ekologii, traktowaniu ludzi, zwierząt też mainstream milczy…

      Odpowiedz
  3. Michał Marczewski
    11 maja 2016

    Od kiedy pokaz mody ma obowiązek być misyjny?
    Przecież pokazy Chanel w Paryżu, Tokio, Dallas, Rzymie też selekcjonują lokalną społeczność bezlitośnie, a Lagerfeld wychodzi otoczony ochroniarzami nawet jak jedzie swoim jeepem z pałacu do pracy.
    Chanel płaci za imprezę, robi ją po swojemu, a żeby takie przedstawienie się udało co trzy miesiące w innej części globu- wszystko muszą kontrolować.
    Trochę dopisujesz marce „gębę” na siłę Michale, bo pisanie w sarkastycznym tonie o cenach ubrań to szukanie argumentu na siłę- przypominam, że tak 90-95proc Polaków też nie kupuje broszek za 700euro czy szaliczków Ferragamo za tysiąc złotych nawet chociaż wiszą na Moliera. Czy to znaczy, że Ferragamo też jest be?
    Turyści jadący na Kubę, w zdecydowanej większości też nocują i bawią się w zamkniętych enklawach, luks resortach i wielu nawet nosa nie wystawia poza mury danego kompleksu hotelowego. Dla Kuby sam fakt, że taki pokaz się odbył jest ogromną reklamą i w przyszłości zapewne zaprocentuje. Moim zdaniem nam pozostaje jedynie tzw „bóldupy” że Chanel nie zamierza otworzyć w Polsce nawet jednego stoiska z broszkami. 🙂

    Odpowiedz
    • michalzaczynski
      11 maja 2016

      Nie napisałem, że musi być misyjny. Ani otwarty na wszystkich. Lecz że Lagerfeld stracił świetną okazję by go takim w drobnej choć części uczynić. A całe zachowanie – aroganckie. Jaśniepańskie własnie. Kuba to przypadek szczególny, dlatego nie porównywałbym jej do Seulu czy Rzymu.

      Odpowiedz
    • Marhau
      11 maja 2016

      Tu nie chodzi o misyjnosc. Zwykla przyzwoitosc. Robienie ekskluzywnego pokazu w kraju lamiacym podstawowe prawa czlowieka jest niemoralne!

      Odpowiedz
  4. Michał Marczewski
    11 maja 2016

    Drogi Michale- mógł, ale nie musiał.
    Jakoś nikt nawet się nie pokusił by zrobić tam pokaz przed nim…
    Nadal będę podkreślał że to super reklama dla Kuby, bo znajomi, którym pokazałem ten pokaz są zauroczeni miejscem i teraz przeglądają wszystko co się da na last minute na Kubie 🙂
    Możemy tylko zazdrościć 🙂 bo poza paroma stoiskami z szminkami i Chanel Blue i Nr5 nic niestety Polski i Chanel na razie nie łączy 😉

    Odpowiedz
  5. Justyna
    14 maja 2016

    Chanel zachowało się jak gwiazdor, który wchodzi na ogródek biednej rodziny, rozsiada się w fotelu i dzwoni błyskotkami, dając się podziwiać. A później wszyscy mają szeptać i klaskać, że w ogródku był TAKI! gość.

    Akurat nie sądzę, by Chanel nie było w stanie zbudować i lepszej scenografii, a i na Kubie znajdują się wielkie posiadłości zamknięte, które na pewno dałoby się wynająć. To było jak pokazówka, że tam, gdzie istnieje jakiekolwiek piękno, nie wypada się pojawiać biedzie.

    Odpowiedz
  6. Anula
    24 maja 2016

    Świetny artykuł 🙂

    Odpowiedz
  7. Magda
    8 czerwca 2016

    Gratuluję wrażliwości – dobrze, że są tacy dziennikarze jak Pan.

    W kraju, w którym nie opłaca się remontować budynków, tylko ogradzać, żeby kawałek stropu nie spadł człowiekowi na głowę, takie show?

    Mam podobne odczucia gdy patrzę na topowe blogerki reklamujące jakąś markę za granicą (gdzie jest bieda), które robią sobie zdjęcia z umorusanymi dziećmi…

    Odpowiedz
    • michalzaczynski
      8 czerwca 2016

      „Dzieci są tu bardzo biedne i głodne, ale zawsze uśmiechnięte”, napisał jeden bloger pod zdjęciem ze swych wakacji bodaj na Madagaskarze…

      Odpowiedz
  8. INSPIRACJE marca 2017 - BĘBENEK I STOPKA
    6 kwietnia 2017

    […] Jaśniepaństwo od Chanel – artykuł Michała Zaczyńskiego, który pokazuje ciekawy (acz nieco przerażający) obraz mody high fashion i jej mniej pozytywne strony – niekoniecznie „bijące po oczach”, ale jednak ważne. Temat już co prawda nie najświeższy (artykuł pochodzi z maja ubiegłego roku), ale – moim zdaniem – warty uwagi i refleksji. […]

    Odpowiedz

Odpowiedz do michalzaczynski

Anuluj odpowiedź