Public żebrations
Uprawiacie żebry, drodzy państwo PR-owcy i marketingowcy. Z sobie tylko znanych powodów uważacie, że czas ekspertów nie ma wartości, a prestiż instytucji, w których pracujecie, jest tak obezwładniający, że zgodzimy się za darmo pracować na wasze wyniki, pensje, awanse.
Powiedzmy to sobie jasno. Niepłacenie, podobnie jak brak jakiejkolwiek innej formy wynagrodzenia, jest nieetyczne, a wasze propozycje to brak szacunku dla naszej pracy i – ogólnie dla nas samych. Piszę w liczbie mnogiej, bo kwestia public żebrations jest jednym z głównych tematów spotkań z kolegami i koleżankami po fachu.
Kwestia – co podkreślę – nie dotyczy wydarzeń charytatywnych czy artystycznych, bo te chętnie wspieramy, lecz inicjatyw komercyjnych.
Za każdym razem mowa jest o współpracy. Rzadko jednak kiedy – na czym owe „współ” ma polegać. Jest tylko praca. Po naszej, oczywiście, stronie.
Owszem, to trwa od lat. Klasyk to oczekiwanie, by przyjść na debatę. Że co to dla nas, godzinka, powiemy coś mądrego i ciekawego. Choć do każdego publicznego wystąpienia trzeba się przygotować.
Do waszego udanego eventu właściwie mamy dopłacić, dojeżdżając nań z własnej kieszeni. Albo wykonać dodatkową pracę za was. Jakiś czas temu miałem poprowadzić panel dyskusyjny przed projekcją filmu o Alexandrze McQueenie, „bo tak ładnie napisałem o nim w „Polityce””. Organizator: jedna z największych firm PR w Polsce. Na widowni: „branża reklamowa i marketingowa, bo to impreza zamknięta”. Honorarium: „nie przewidujemy, ale w zamian może pan według własnego uznania zaprosić gości do dyskusji, którą pan poprowadzi”.
Czyli miałem jeszcze zająć się ściągnięciem kolejnych ekspertów, którzy dadzą swoje nazwisko za darmo, by agencja była lepiej postrzegana, a panie dostały premię za udane przedsięwzięcie.
Naciągactwo przybiera różne formy.
Czasem właściciel firmy (kilkadziesiąt sklepów, dziesiątki milionów zysku) zaprasza na lunch, oczekując w zamian przedłożenia mu strategii na kolejne kwartały. Serio. Od pozycjonowania przez relacje z mediami po wystrój sklepów.
Czasem menedżer centrum handlowego w zamian za kawę (o ile nie zapomni portfela, bo wtedy trzeba mu ją kupić) liczy na wyselekcjonowanie mu jakichś trzydziestu marek wraz z namiarami na ich właścicieli, które pasowałyby do wymyślonego przez niego konceptu/ pop upu/ targów.
Czasem dystrybutor zagranicznych akcesoriów – grubo ponad setka sklepów w Polsce – wyrazi żądanie udostępnienia mu „przy okazji” listy mailingowej kilkuset dziennikarzy, stylistów czy celebrytów w prezencie. Wartość rynkowa takiej listy to ok. 8 tys. zł.
Intencje jednak pozostają te same.
I w które sami zainwestowaliśmy czas i własne pieniądze.
W tym roku jednak żebrations sięgnęło apogeum. Oczywiście, nie dotyczy wszystkich. Dla wielu jednak pandemia stała się świetnym ku temu pretekstem. Oto pięć najczęstszych metod naciągactwa. Cytuję mejle, które otrzymałem osobiście w ostatnich miesiącach.
Metoda nr 1. Na fejm.
Pisze pani Justyna, marketing specialist znanego centrum rozrywko-handlowego:
„Cenimy sobie Pana kunszt słowa pisanego, stąd też mój mail. Tworzymy projekt pt. „Moda na… (tu nazwa miasta, które miłościwie pominę)”. Jesteśmy w trakcie wdrażania strony internetowej pod takim samym adresem, gdzie będziemy zamieszczać artykuły (…). Oferujemy możliwość publikacji artykułu na łamach strony. Jeśli wspomni Pan o stronie na łamach swojego bloga lub innych mediów społecznościowych, możemy udostępnić Pana artykuł na naszym profilu społecznościowym”.
Czyli jeśli rozsławię projekt, to zasłużę, by za darmo napisać artykuł na nieistniejącą jeszcze stronę internetową.
Droga Pani Justyno,
Cwaniaki z was, bo gdybyście naprawdę cenili mój kunszt, nie naciągalibyście mnie na darmowe teksty. Za jakość przecież się płaci. Tymczasem cenicie samych siebie, sądząc, że wasza powstająca dopiero strona www przyniesie mi większy splendor niż publikacje w „Gazecie Wyborczej”, „Vogue” czy innych tytułach, z którymi (realnie) współpracuję. Ale nic: pozostaje mi wam tylko, ludzcy państwo, podziękować za akt łaski: za moją obecność na waszych łamach moglibyście przecież kazać mi dopłacić.
Metoda nr 2. Na poczucie misji.
Pani Karolina ze znanej platformy e-commerce:
„Pod koniec stycznia stworzyliśmy słownik w wersji online. Autorami haseł są osoby działające na co dzień w branży fashion (…). Czy chciałby Pan dołączyć do grona twórców i opracować wybrane przez siebie hasło? Nasz słownik został bardzo dobrze przyjęty i komentowany w mediach (…). Na życzenie prześlę dalsze informacje”.
No to je wyrażam.
I otrzymuję:
„Aby zostać twórcą słownika, wystarczy wybrać dowolne hasło. Może Pan przygotować dowolną ilość, jak będzie Panu wygodniej. Oprócz samej treści będziemy potrzebować zdjęcia w pionie i krótkiej informacji o autorze (bio)”.
Na pytanie o zapłatę, słyszę: „projekt nie jest komercyjny, dlatego nie przewidujemy honorarium”.
Czyli: rzeczona platforma, która odnotowuje – jak sama się chwali – przychody roczne liczone w setkach milionów złotych, stylizuje się na organizację pożytku publicznego. Niczym TVP ma w statucie zapis o działalności misyjnej i wcale nie uważa, że takie działania wpływają korzystnie na jej wizerunek, co siłą rzeczy przekłada się na popularność, rozpoznawalność i – zazwyczaj – na wzrost sprzedaży. A ja napiszę „dowolną ilość” tekstów gratis.
Gwoli sprawiedliwości, z szefową pani Karoliny po mojej interwencji sprawę rozwiązaliśmy polubownie.
Metoda nr 3. Na znane nazwisko.
Pisze pani Ania, z jednej z warszawskich placówek kulturalnych:
„Wernisaż wystawy (…) będzie otwierała debata o inspiracji wojenną symboliką we współczesnej kulturze. Chciałam zapytać, czy zgodziłby się pan wziąć udział w tej debacie, jako najlepszy, a także najbardziej dosadny i rzetelny krytyk polskiej mody. Mamy potwierdzony udział następujących osób: (i tu plejada nazwisk)”.
Brak honorarium nie jest w tym przypadku dla mnie problemem; wszak to instytucja kultury. Dostaję jednak zapewnienie, że „wszyscy biorący udział, także ci najbardziej znani, obiecali przyjść za darmo. Nawet Zygmunt Miłoszewski”, wyjaśnia mi pani Ania.
Dzwonię na wszelki wypadek do Zygmunta; tak się składa, że znam go od lat. „Ja nic nie wiem, niczego takiego nie deklarowałem” – odpowiada.
Zatem klasyczny numer: próba wyłudzenia pracy od innych przy powoływaniu się na kogoś bardziej znanego i utytułowanego od nas; zazwyczaj – jak w tym przypadku – bez jego wiedzy i bez zgody. Mimo to, wstydu byśmy nie mieli oczekując na wynagrodzenie. Nie tacy jak my robią przecież za darmo.
Ostatecznie pani Ania zasłoniła się nieporozumieniem.
Metoda nr 4. Na odpowiedzialność za branżę. I konsumentów.
Pisze pani Ewa, ze znanej agencji PR mody:
„Pracujemy właśnie nad raportem – wizją przyszłości widzianą okiem ekspertów. Chcemy zaangażować do niego osoby z sektora lifestyle, poznać ich zdanie i wspólnie zastanowić się nad prognozami dla branży, jak i dla nas, konsumentów. Chcielibyśmy serdecznie zaprosić Cię do współtworzenia z nami tego projektu i poprosić o odpowiedzi na zadane przez nas pytania.
Ich liczba? Do dziesięciu. Cóż to takiego dla mnie; drobnostka. Ich treść? Właściwie każda – od tego, co będziemy kupować po pandemii przez to, jak wyglądać będzie marketing, komunikacja marek oraz rola mediów i influenserów po odpowiedzialność społeczną biznesu.
Na każde należy odpowiedzieć z rozmysłem i wyczerpująco; taka praca minimum na dwa dni. Wszak podpisuję się nazwiskiem. No ale czego nie robi się za darmo dla dobra wspólnoty?
Otóż nie robi się, pani Ewo, jeśli jest to zwykłe żerowanie na dorobku ekspertów, by poprawić sobie wizerunek, zakasować konkurencję, pokazać się jako żywotnie reagująca na zmiany agencja, skupiająca profesjonalistów, którzy w każdej chwili służą pomocą. I złowić nowych klientów.
Metoda nr 5. Na pochwały.
Pisze pani Marta, managing director marki odzieżowej:
„Jesteśmy pomysłodawcami aplikacji, która pozwalałaby na bezdotykowy dobór odzieży. Zgromadziliśmy też środki na opracowanie prototypu. Jednak przed przystąpieniem do realizacji chciałybyśmy prosić Pana – jako eksperta, którego wiedzę i doświadczenie w branży darzymy ogromnym szacunkiem – o opinię na temat naszego projektu oraz wsparcie i mentoring podczas jego rozwoju.
Czy z Pana doświadczenia taki projekt ma rację bytu? Czy zainteresujemy takim rozwiązaniem większych graczy? Kto w Polsce/na świecie mógłby wg Pana zostać partnerem projektu na etapie testowania prototypu?”
Czyli: zostałem ofiarą własnego sukcesu. To właściwie praca na pełen etat, jako doradca firmy. Albo i na kilka etatów. Bo i researcher: partnerów ze świata trzeba przecież poszukać. I sales manager, bo trzeba ich przekonać do zakupu. Zadzwonić tu i tam, zaprosić, pośredniczyć. I mentor. Wprost wymarzony wolontariat. Jeśli będę się nudził na emeryturze – dam znać.
Tym razem nie podałem nazw ani nazwisk. Przysięgam, że po raz ostatni.
Moje codzienne komentarze czytaj na Facebooku <KLIK>, a ładne rzeczy, ładne miejsca i ładne stories oglądaj na Instagramie <KLIK>.
Zdjęcie: Andrew Moca/ Unsplash
22 Komentarze
Łukasz Zając
5 października 2020Panie Michale, bardzo zgrabnie podsumowany opis pewnej patologii występującej na styku biznesu i komunikacji.
Chętnie udostępnię ten materiał w lekturach dla studentów PR-u.
Ja płacę za zamawiane usługi i w ten sposób inni płacą za moje.
Problem dotyczy samego doceniania wartości intelektualnej i kreatywnej. Niestety, podważając wartość usług w ramach podobnej branży, sami aktorzy tego procesu niszczą cały rynek.
michalzaczynski
5 października 2020Proszę bardzo. Dodałbym tylko, że rynek niszczą też ci, którzy… godzą się pracować za darmo. Jedna z takich osób przyznała mi niedawno, że napisała darmową ekspertyzę, bo W pandemii „nie miała zleceń” więc dysponowała czasem…
Tekla
5 października 2020Panie Michale,
Pana tekst mnie rozwalil. Ja nie jestem z branzy, wyemigrowalam juz dosc dawno ale kilka lat w Warszawie, w kraju absurdow i… moze lepiej nie bede tak wylewna…
Doskonale Pan to ująl. Tak to dziala.
I tylko nie wiem czy smiac sie, czy plakac.
To w sumie takie wszystko smutne.
Andrzej
5 października 2020Brawo, brawo, brawo, że ktoś wreszcie przedstawił prawdę. Bo taka jest prawda, wiem, bo miałem przyjemność pracować blisko 10 lat w mediach modowo-lajfstajlowych.
Natomiast jeszcze smutniejsza prawda jest taka, Pan wybaczy Panie Michale, że pijary nie pójdą po rozum do głowy po przeczytaniu tego tekstu.
Wiem, przetrenowałem różne formy odzewu na takie pijarowe zachowania, bardzo kulturalne, subtelnie „niedokońcakulturalne”, konkretnie biznesowe, pomocowe… groch o ścianę jakbym z botem rozmawiał albo syntezatorem mowy Ivona 🙁
Pozdrawiam gorąco
Andrzej
michalzaczynski
5 października 2020obawiam się, że możesz mieć rację.
mhm
8 października 2020podpisuje sie. ja tak próbowałam przez lata, w końcu dałam spokój, nie odpisuję, szkoda zachodu:D
joanna beckwith
5 października 2020i oto mam już odpowiedź do jakich zajęć nie powinnam wracać w tym pięknym, miodem i mlekiem płynącym kraju 🙂
Gosia
5 października 2020W punkt. Dostaję bardzo dużo zapytań o „współpracę”, oczywiście najczęściej barterową albo jednostronną. Nie tak dawno temu dostałam propozycję „współpracy”, żebym przyjechała 250 km na jakiś targ ekologiczny, przeprowadziła warsztaty kulinarne, organizator zapewnia podstawowe produkty spożywcze no i wynagrodzenia nie przewiduje, ale może o mnie wspomnieć i udostępnia mi przecież scenę na przeprowadzenie warsztatów. 😀
Agna
5 października 2020„Liczę na publikację!”, a rzadziej „będę wdzięczna/y za publikację”
Alexandra Jolie Su
5 października 2020Super Michale, że jak zawsze można liczyć na Twoje szczere obrazy gorzkiej rzeczywistości. To przykre, ale takie zachowania występują nagminnie. Jako projektantka non stop jestem zapraszana do finansowania bądź wspierania cudzych biznesów… myślę, że każda gałąź w naszym modowym ogródku ma pasożyta ? Miejmy nadzieję, że im nas więcej będzie mówić „nie, dziękuję” tym szybciej dorośniemy do odpowiedzialnego biznesu. Globalnie.
Karol
6 października 2020Piszę jako były PR-owiec. Prawda, prawda i jeszcze raz smutna prawda. Jeden z powodów dla którego odszedłem z tej profesji. Poczucie wstydu i zażenowania, gdy reprezentujesz instytucję obracającą milionami, która uważa za niewyobrażalną bezczelność, że ktoś oczekuje wynagrodzenia za usługę, użyczenie wiedzy czy wizerunku. A dodatkowo uważa, że za lunch każda redakcja w tym kraju powinna nieustająco udostępniać jedynkę…
michalzaczynski
6 października 2020w ten sposób też wykończyły się same redakcje, prawda?
Dominika Pliszka
6 października 2020Takie patologie występują również wśród blogerów i infuencerów. Mniej więcej kilkanaście ofert współpracy tygodniowo wygląda tak samo: Pani nam wszystko, my Pani nic. Najbardziej jednak bawią mnie propozycje rabatu za publikację na blogu czy w SM. Czyli jednym słowem zapłać za to, że możesz nas zareklamować. A umówmy się…Chanel to nie jest 😉
Tak było, jest i zapewne jeszcze długo będzie. Pozostaje grzecznie odmawiać, chociaż czasami tylko niecenzuralne słowa cisną się na język.
Aleksandra
6 października 2020Osobiście po przeczytaniu tego tekstu zrobiło mi się bardzo przykro. Nie dlatego, że uważam go za niesprawiedliwy, bo zgadzam się, że takie żebractwo to powszechny proceder, ale dlatego że często niestety sama musiałam być osobą piszącą takie maile. W moim przypadku i przypuszczam, że wielu innych osób na niższych stanowiskach w public relations jest się do takich rzeczy często wręcz „zmuszanym”. Ktoś wyżej, klient, szef itd. stwierdza, że najlepiej jakby wszystko było za darmo i karze Ci pisać takie zapytania. Ja osobiście czuję się wtedy co najmniej głupio, wiem że świecę tylko oczami a druga strona zasługuje na godną zapłatę,ale co poradzić, zaciskam zęby i piszę, bo chcę zachować pracę (niestety w żadnej innej branży mnie nie chcą :(). Apoza tym tak jeszcze dodam, że za załatwienie czegoś barterowo nigdy żadnej premii ani nawet dziękuję nie dostałam. Natomiast za informację, że ktoś preferuje współpracę komercyjną często zdarzyło mi się usłyszeć niemiłe słowa, że nic nie umiem załatwić. Podsumowując ten przydługi komentarz chciałam tylko prosić, żeby nie zawsze surowo patrzeć na osobę, która bezpośrednio pisze, ale może raczej krzywo patrzeć na jej szefostwo 😉
michalzaczynski
6 października 2020piszesz: musiałam. Czyli w czasie przeszłym. Odeszłaś z branży?
Aleksandra
7 października 2020Dalej w branży, tylko sektor zmieniłam z prywatnego na państwowy i tutaj na razie żebractwa nikt nie wymaga.
michalzaczynski
7 października 2020czyli można 🙂
Dominka Pliszka
7 października 2020Aleksandro, oczywiście że każdy (mam nadzieję) ma tę świadomość i nie patrzy źle na nazwisko pracownika, a na samą markę.
Edward
8 października 2020Trafna analiza i w dodatku takie już były. Z jakies 10lat temu. Obawiam się tylko ze po stronie agencji tez to tak różowo nie wyglada. Szczególnie jak czytam ze ktoś premie dostanie za coś 🙂 bo nie dostanie. Mam tylko jedno ale. Takie same opinie słyszałem już dawno temu na kilku konf po jakiś badaniach, a potem się okazało że klienci chcą omijać media i uderzać przez cyfrowych naganiaczy. I tak sobie myśle ze trzeba się tu dobrze dogadać bo jak nie to za dziennikarzy będą stażyści i media workerzy, a za PR będą apki 😉 Oby nie.
D.
9 października 2020Tekst trafia w sedno problemu o którym niewielu mówi. Jako osoba pracująca na co dzień z branżą retail zetknęłam się z podobnymi sytuacjami. Duża firma, kilkadziesiąt sklepów w Polsce podejmuje rozmowy o szkoleniach dla pracowników. Telefony, maile, oferty wreszcie spotkanie. Na spotkaniu przedstawiciele firmy oczekują, że spędzę z nimi kilka godzin i dokładnie przeanalizuje jakie działania wdrożyć. Kilkukrotnie podczas spotkania powtarzam, że to co chcą wiedzieć to temat na szkolenia a ja przedstawiam ofertę. I tu pada stwierdzenie, że oni nie mają budżetu na szkolenia!!!?Na koniec jeszcze słyszę, czy nie dam rady załatwić im dofinansowania? Kurtyna? Na szczęście takie sytuacje nie są nagminne ale jednak się zdarzają. Poświeci nam Pani godzinkę i powie co i jak. Bo co to przecież godzinkę. Tylko ja na tą godzinkę pracuję od ponad 20 lat bo jestem praktykiem a nie tylko teoretykiem. Ja na tą godzinkę musiałam poświecić tysiące godzin na dokształcanie się. A niestety w drugą stronę to nie działa. Od kogoś kto chce coś za darmo ja nie dostanę nic za darmo.
michalzaczynski
12 października 2020Dobre. Zwłaszcza z tym dofinansowaniem.
Marta
24 października 2020Prawda, ale dla zobrazowania całości sytuacji należałoby jeszcze dodać, jak to tzw. osoby publiczne wyłudzają darmoszkę od firm. I nie rzadka nie jest to prośba ani propozycja – to są żądania.
Jako pracownik prywatnych firm z branży medycznej(z 20-letnim doświadczeniem)mogłabym wiele o tym opowiedzieć – niestety prawo mi tego zabrania.
Niestety, żenada.