Eamesowie – pionierzy designu i małżeństwo (prawie) doskonałe.

design | 17 kwietnia 2024 | Brak komentarzy

Projektowali architekturę, meble, części samolotów i sprzęty medyczne. A także puzzle, latawce, karty do gry, okładki gazet, instrumenty. Charles i Ray Eamesowie – pionierzy współczesnego wzornictwa i małżeństwo (prawie) doskonałe.

Poznali się w 1940 roku na Cranbrook Academy of Art w Michigan. Charles, wówczas kierownik katedry wzornictwa przemysłowego, poprosił studiującą malarstwo Ray o pomoc w przygotowaniu rysunków na organizowany przez nowojorską MoMę konkurs na najlepszy mebel. Zgłoszenie szykował do spółki z samym Eero Saarinenem, guru fińskiego designu. Od razu przypadli sobie do gustu.

Powiedzieć, że Charles i Ray nie opierali się sobie długo byłoby wręcz eufemizmem. W ciągu niecałego roku od pierwszego spotkania (i, notabene, zgarnięciu dwóch pierwszych nagród na wspomnianym konkursie) Charles zdążył wnieść papiery rozwodowe i rozwieść się ze swoją pierwszą żoną oraz oświadczyć się Ray, zaręczyć i – po miesiącu – ożenić. W poślubną podróż pojechali do Los Angeles, miasta, w którym postanowili na stałe osiąść.

Urodzony w 1907 roku w Missouri Charles, jak to zwykle w biografiach geniuszy bywa, z początku był niezrozumiany. Dość wspomnieć, że wyrzucony został z Uniwersytetu w rodzinnym St. Louis. Nie żeby szczególnie się przejął: studia dokończył na Cranbrook, a już w wieku 23 lat otworzył własną pracownię. Coraz więcej jednak czasu poświęcał teorii – a wkrótce i praktyce – wzornictwa. Pięć lat od niego młodsza Ray zanim trafiła na tę samą uczelnię, studiowała abstrakcyjny ekspresjonizm w Nowym Jorku. Zarabiała projektując tkaniny i tworząc okładki dla wpływowego magazynu Arts & Architecture.

Wkrótce ich praca zawodowa i życie prywatne stały się nierozerwalne. Do tego stopnia, że pierwszą pracownię umieścili w sypialni. To tam właśnie, w przerwach na wychowywanie urodzonej rok po ślubie córeczki, zbudowali maszynę profilującą, do której Charles wrzucał kawałki drewna i odpadów, w tym kleju, jakie przemycał do domu ze studia filmowego wytwórni MGM, gdzie zatrudniono go na etacie architekta.

Zanim przedmioty ze sklejki utorowały im drogę do wielkiej kariery, przed końcem II wojny światowej Eamesowie zaprojektowali szynę stabilizującą złamaną nogę. Okazała się niezastąpiona w transporcie rannych żołnierzy z frontu. Lekką, funkcjonalną, bo dającą się złożyć oraz tanią i łatwą w masowej produkcji wykonano w tysiącach egzemplarzy. Konkretnie w 150 tysiącach egzemplarzy. Tyle właśnie zamówiła u nich US Navy. 

Dziś szyna stanowi przedmiot kolekcjonerski, im jednak przyniosła wówczas nie tyle uznanie środowiska artystycznego, ile pieniądze. Po tym, jak do zamówienia na szyny dołączył kontrakt na zaprojektowane przez nich nosze, mogli już mówić o finansowym sukcesie.

W 1946 roku krzesła ze sklejki autorstwa Eamesów zaczęło produkować Evans Products; później produkcję przejęła firma Herman Miller, w Europie zaś – legendarna dziś Vitra.


The Eames Shell Chair Re/Outfitted by Norman Monsanto and Kelly Konings – a concept of The Visionary Lab, pre-used chair from Vitra, repurposed denim from Levi’s®

Meble spodobały się. Powód? Idealnie wyważały granicę między wzornictwem przemysłowym, a sztuką. Znakomicie prezentowały się w okazałych gabinetach prezesów, w firmowych holach, urzędach, ale też w domach. Były tym, czym w modzie męskiej jest dobrze skrojona granatowa marynarka: pasowały praktycznie do wszystkiego i na każdą okazję, a jednocześnie zawsze robiły wrażenie.

Weźmy choćby słynne, noszące ich nazwisko Eames Lounge Chair wraz z podnóżkiem. Wyprodukowane po raz pierwszy w 1956 roku, z błyskawicznie uzyskanym statusem ikony wzornictwa (potwierdzonym włączeniem cztery lata później przez nowojorskie Museum of Modern Art do stałej kolekcji), inspirowane było tradycyjnym brytyjskim fotelem klubowym. Wykonane jest z trzech wyprofilowanych sklejek (dwie na plecy i jedna na siedzisko) w kolorze jasnego brązu, wypełnionych czarnymi poduszkami. Do tego dwa podłokietniki i obrotowa, stalowa, pięcioramienna nóżka oraz podnóżek, będący kopią dolnej części fotela z nóżką trzyramienną. 

Co w Eames Lounge Chair tak niezwykłego? Po pierwsze, elegancja. W kolorze, formie i materiałach. Po drugie, dyskretnie opływowy kształt, zapowiedź stylu organicznego. Po trzecie zaś nieodparte wrażenie nowoczesności, towarzyszące zresztą do dziś.

Dlatego niezmiennie inspiruje, czego najnowszym przykładem kolejna już odsłona Icons Re/Outfitted, gdzie młodzi artyści z całego świata wzięli na warsztat ikoniczne meble Vitry, w tym Eames Lounge Chair i Shell Chair, oraz niewykorzystany denim marki Levi’s®. Efekty można właśnie oglądać na Mediolańskim Tygodniu Designu.


The Eames Lounge Chair Re/Outfitted by Kelly Konings – a concept of The Visionary Lab, pre-used chair from Vitra, repurposed denim from Levi’s®

Inny przełomowy model z ich pracowni to Tandem Sling Seating z 1962 roku. Ten modułowy podwójny fotel na stalowych nogach z możliwością dodawania doń kolejnych foteli to dziś klasyka wyposażenia co porządniejszych lotnisk. I po prawdzie wszystkich w miarę sensownie urządzonych poczekalni. Takie zresztą było jego pierwotne przeznaczenie: zostało zaprojektowane specjalnie z myślą o halach odlotów na waszyngtońskim lotnisku Dulles i chicagowskim O”Hare. Trwałe, łatwe w montażu i demontażu, proste w czyszczeniu, nie skupiające na sobie niepotrzebnie uwagi, a (czy raczej: dzięki temu) eleganckie. Nie bez powodu mówi się, że zdefiniowali we wzornictwie styl korporacyjny.

Charles Eames nie chciał jednak całkowicie zrezygnować z architektury. Już pod koniec lat 40. wraz z Ray zaprojektował i zbudował dom, uważany dziś za jeden z ważniejszych powojennych budynków mieszkalnych na świecie. Zlokalizowany na wzgórzach Pacific Palisades, z kolorową fasadą przypominającą dzieła Mondriana jest rodzajem świątyni modernizmu. 

Lekki, niewielki choć przestrzenny, zbudowany ze szklanych ścian, miał być masowo – niczym bloki – powielany i dostępny na przeciętną kieszeń. Dzięki tam projektom jak ten właśnie planowano rozwiązać problem powracających po II wojnie światowej setek tysięcy żołnierzy. Trzeba też było coś zrobić z południową Kalifornią, jej ogromnym poligonem i tysiącami hektarów zajmowanych przez przemysł lotniczy. W czasach pokoju, nawet jeśli relatywnego, nie były one potrzebne i należało przywrócić je cywilom. 

Dom Eamesów, jak zwykle to bywa, okazał się jednak zbyt nowatorski. Jak zauważył „Financial Times”, ci, z myślą o których był zaprojektowany i którzy oglądali go na wystawie, i tak skończyli w nienowoczesnych, pospolitych szeregowcach, jakie oplotły powojenne przedmieścia Ameryki. Dlatego Eamesowie… sami w nim zamieszkali. 

Zbudowany na otwartym planie, dwupoziomowy, przeszklony, obrośnięty drzewami i usytuowany z widokiem na ocean był „marzeniem modernisty”. Dom dziś jest rodzajem muzeum Eamesów; wszystko w nim zostawiono tak, jakim było za życia Charlesa. W środku jednak umiejętnie wymieszano stare z nowym, a „poważne” i klasyczne z żartobliwym i – ku zdziwieniu licznie zwiedzających – nieco nawet kiczowatym.

Porcelana, świeczki, patery, stare pojemniki na sól i słoiki po musztardzie… Oraz zdjęcia. Na przykład fotografia z Eamesami siedzącymi na podłodze i odprawiającymi japoński rytuał picia herbaty w towarzystwie gości: artysty Isamu Noguchiego i samego Charliego Chaplina. 

Owa żartobliwość nie odzwierciedla jednak codziennej atmosfery panującej w domu. Było wręcz przeciwnie. Eamesowie, zwłaszcza Ray, byli perfekcjonistami do granicy obłędu. Dla przykładu, Ray aranżowała imprezy czy choćby zwykłe kolacje z fanatyczną wręcz gorliwością. Czekała jednak aż służba zapali świece i będzie ich pilnować do momentu, aż osiągną one idealną dla niej, określoną wysokość, by rozpocząć wieczór. Dopiero też wtedy służba miała wolne.

Bez Eamesów trudno byłoby wyobrazić sobie Ikeę czy Apple’a. To ten sam duch nowoczesności, lekkości, prostoty. I wiara, że nawet najzwyklejsze przedmioty powinny być najzwyczajniej w świecie ładne. Pionierami byli jednak i z innych powodów. Projektowali dla innych firm, zanim wynajmowanie „gwiazdorskich” designerów przez wielkie koncerny stało się modne.

Stworzyli m.in. pawilony dla IBM oraz rządu Stanów Zjednoczonych. W 1959 roku zostali wynajęci do stworzenia filmu propagandowego o amerykańskim stylu życia. Wyświetlano go w Rosji, jako jeden z elementów wielkiej wystawy, pokazującej Rosjanom co znaczy American Dream. 

Charles mawiał, że kluczem do dobrego życia jest „miłość i dyscyplina”. Dyscyplina w życiu zawodowym, a miłość – i w jednym, i w drugim. Zatem tandem idealny? Nie, jeśli wierzyć Marilyn Neuhart, która w ośmiuset stronicowej biografii „The Story of Eames Furniture” ogłosiła, że Ray nijak nie dorównywała talentem do Charlesa i cała jej rola polegała na doborze kolorów. Potrafiła zrujnować w pięć minut ważną naradę w sprawie projektu, czepiając się kompletnie nieistotnych szczegółów, albo odwrotnie – bardziej niż pracą zajęta była wyprawianiem podwieczorków. 

Dlatego zdaniem Neuhart, Ray do twórczości Eamesa praktycznie niczego nie wniosła. Zdaniem krytyka designu dziennika „The Guardian”, biografka pisze o Ray tak źle, jakby miała wręcz osobiste ku temu powody. Możliwe, że wpływ na jej opinię o projektantce miał fakt, że mąż Neuhart pracował z Eamesami przez dwadzieścia lat. Miała więc dobre – co nie znaczy, że obiektywne – źródło informacji. 

Brak zdolności Ray w projektowaniu mógłby też być wytłumaczeniem, dlaczego po śmierci Charlesa w 1978 roku, postanowiła odejść z zawodu i resztę życia poświęć na promowaniu ich wspólnego dorobku, na warsztatach i wykładach, podczas których dzieliła się wizją i filozofią, jaka przyświecała małżeństwu podczas czterech dekad ich wspólnej pracy.

Czemu zatem Charles przez całą swoją niemal karierę zawodową godził się na podpisywanie każdego projektu nie jako autor lecz współautor? „Guardian” spekuluje, że robił to z… wdzięczności za przestrzeń, jaką mu zostawiała. Wpatrzona w niego, pozwalała mu się koncentrować jedynie na pracy, nie obarczając jakimikolwiek innymi sprawami. Pielęgnowała jego nieskazitelny wizerunek artysty wybitnego, przymykając oko na fakt, że był człowiekiem trudnym w codziennym życiu i, delikatnie mówiąc, mającym niejakie kłopoty z dochowaniem wierności małżeńskiej. W zamian była panią Eames. Niewykluczone zatem, że u podłoża ich małżeństwa leżał handel wymienny, nie zaś cudowne spotkanie pary geniuszy. Co, oczywiście, nijak nie kwestionuje genialności dzieł podpisanych nazwiskiem Eames.

Tekst jest skróconą wersją mojego artykułu, jaki ukazał się w magazynie „Esquire”.

Słuchaj moich podcastów <TU>, komentarze czytaj na Facebooku <KLIK>, a ładne rzeczy, ładne miejsca i ładne stories oglądaj na Instagramie <KLIK>.

Dodaj komentarz