Dobre intencje

.„Widzę, że się powodzi” – usłyszał mój znajomy, gdy postanowił się popisać nową garderobą. „Coś się wystroił jak szczur na otwarcie kanału?” – spytał go drugi kolega, a trzeci dodał: „Fajna torba, męskich nie było?”. I po popisach.

Żarty kolegów pozbawiły znajomego animuszu. Biega teraz chłopaczyna po lasach jak zdziczały, w traperkach i koszulach w kratę, próbując zrelatywizować swoje podejście do życia.

I tu dochodzimy do znanej sentencji, że dobrymi intencjami piekło jest wybrukowane. Otóż nie jest to prawda, bo gdy dobrze się przyjrzeć, to te intencje tylko z pozoru są dobre. Wszak kolegów w istocie uwierało, że znajomy dobrze wyglądał. Przede wszystkim zaś – że dobrze się czuł.

Przykra sprawa, ale wspomniane piekło najbliższa rodzina i tzw. otoczenie funduje nam nader często. Tekst: „Co te rękawiczki tam robią?” nigdy nie jest pytaniem zadanym z ciekawości, tylko formą opierdolu, że miejsce rękawiczek jest na półce w przedpokoju, a nie na kanapie. Tekst: „Skoro uważasz, że zdążysz ze wszystkim, to idź, spotkaj się z Markiem” nie jest zachętą do spędzenia miłego wieczoru z rzeczonym Markiem, lecz próbą sterroryzowania nas, byśmy lepiej zabrali się do prania dywanu. Zdanie: „O, taki to pożyje!” nie jest wyrazem podziwu, że okazyjnie wykupiliśmy turnus w Złotych Piaskach, tylko sugestią, byśmy solidarnie z resztą wujków i ciotek siedzieli w domu na dupie i wybili sobie z głowy bułgarski lans.

Niestety, domowe represje promują też media. – Nie za wygodnie ci? – pyta leżącego na kanapie męża uśmiechnięta bohaterka reklamy pewnej herbaty. Oczywiście, żona nie zagaja niewinnie, na co wskazywałby jej uśmiech, tylko szlag ją trafia, że mąż odpoczywa, a ona (choć nikt jej o to nie prosi) przewleka się ze ścierą po mieszkaniu, pojękując: „A ja tylko chodzę i sprzątam” (znów: nikt ją o to nie pyta). Co na to mąż? Nie odpowiada roztropnie, że do pełni szczęścia brakuje mu pilota do telewizora, butelki burbona i odesłania bachorów na tydzień dokądkolwiek, by choć raz odpocząć od ich jazgotu (uwaga: dotyczy to także psów), tylko robi minę smutnego królika i zgadza się na zmywanie po obiedzie. Cel zostaje więc osiągnięty.

Jest na to rada? No nie bardzo. Chyba, żeby zapisać się na kurs picia wody z intencjami. Pewna guru od strategii marketingowych w obszarze showbiznesu, gdy możliwości – także finansowe – owej branży wyczerpała, rujnując swoim brakiem wiedzy i doświadczenia niejeden podmiot, zmieniła charakter działalności i powróciła z kursem coachingowym, którego clou było właśnie wypicie z nią wody. Online. Ona ją piła po jednej stronie monitora, kursanci – po drugiej. Powtarzali zaklęcia: „chcę być bogata”, „chcę być wpływowy” tak długo, aż wypili całą szklankę. Za ów ceremoniał guru taksowała każdego po tysiąc złotych. Awansem. Gdyż – jak zapewniała – skuteczność zaklęć udowodniono naukowo. Chętnych nie brakowało, co też mówi coś o naszym społeczeństwie.

Tym, którzy wolnego tysiąca złotych polskich nie posiadają, od piekła niby-dobrych intencji, jak od każdego innego piekła, wywinąć się jest trudno. Choć znałem kiedyś niejakiego M., który nieustannie (a na basenie w szczególności) słyszał od narzeczonej, że powinien „oddać dzieciom piłeczkę ”. Czyli, że się spasł i musi schudnąć. Narzeczona za każdym razem dodawała, że to przecież tylko żart.

Jak to się skończyło? Otóż wyjechał na kontrakt do Włoch. I jako słowiański zaokrąglony blondyn zrobił wstrząsającą karierę na tamtejszych parkietach, a przy okazji schudł, tańcząc i żywiąc się roszponką i kwiatami cukinii. Jak łatwo się domyślić, do narzeczonej już nie wrócił. Napisał tylko kartkę o treści: „Mam nadzieję, że jesteś z siebie zadowolona”. A ta treść to przecież nic innego jak pozornie dobre intencje.

Fot: Clay Banks/ Unsplash

Pierwotna wersja tego felietonu została opublikowana bardzo dawno temu w Newsweeku.

Słuchaj moich podcastów <TU>, komentarze czytaj na Facebooku <KLIK>, a ładne rzeczy, ładne miejsca i ładne stories oglądaj na Instagramie <KLIK>.

Dodaj komentarz