Kogo pamiętam z Ukrainy

Kogo pamiętam z Ukrainy

Dzienniki podróży | 1 kwietnia 2022 | 4 komentarze

Sprzedawczynię na nabiale, w adekwatnym fartuchu. Stoisko 29, w hali kijowskiego Żytnego Rynku. Położyła głowę na blacie i usnęła. Obudziły ją okrzykiem czujne koleżanki, gdy robiłem jej zdjęcie. Uśmiechnęła się nieprzytomna.

Blask! Premiera ostatniego odcinka podcastu.

Blask! Premiera ostatniego odcinka podcastu.

Zapraszam dziś na ostatni odcinek mojego podcastu Blask! Na grande finale zostawiłem opowieść o południowych Włoszech, które od 2020 roku stały się moim drugim domem. 

Z miłości do torebki. Wystawa Fendi w Rzymie – recenzja.

Z miłości do torebki. Wystawa Fendi w Rzymie – recenzja.

Jaka dobra to wystawa! Mimo że Fendi zaraz stuknie setka i marka mogłaby porwać się na monstrualną ekspozycję – patrz, dla przykładu, młodszy przecież Armani i jego Silos w Mediolanie, nie do przejścia swoją drogą; – jest skromnie. Za to z sensem i godnie.

Kijów: park samochodów zamienionych na kwietniki

Kijów: park samochodów zamienionych na kwietniki

Dzienniki podróży | 16 sierpnia 2013 | 6 komentarzy

Byliście, drodzy Państwo, kiedyś w parku samochodów zamienionych na kwietniki w Kijowie? Wiem, że nie, więc zazdrośćcie. Było wspaniale.

Do parku wchodzę przez Muzeum Wielkiej Wojny Ojczyźnianej. Na naddnieprzańskiej skarpie rozrzucono mroczne, bunkropodobne bryły skrywające muzealne eksponaty. Konkretnie – 300 000 eksponatów. Posągi muskularnych sołdatów i ich matek – gniewnych radzieckich kobiet – podtrzymują tony betonowych sklepień.  Pieśni patriotyczne wybrzmiewają z ustawionych głośników – na świeżym powietrzu, na dziesięciu hektarach. A wszystko to po bezkres wyłożone płytami chodnikowymi. Gdyby nie pomalowany wesoło w groszki czołg, pomyślałbym, że jestem w Phenianie. Tak – mniej więcej – wyobrażałem sobie stolicę Korei Północnej.

Boże, Boże, Bakczysaraj

Boże, Boże, Bakczysaraj

Dzienniki podróży | 1 sierpnia 2013 | 8 komentarzy

Czytam „Pełznąc po Dachu Świata” w Wyborczej. Robert Stefanicki pisze o podróży do Tybetu. Co za facet, uwielbiam go! Wreszcie na stronach turystycznych jakiś konkret, zamiast rzewnych opisów flory na obrzeżach mongolskich jurt, paplaniny o Lizbonie wieczorami pachnącej sardynkami, czy doprawdy samobójczych intelektualnie, gorączkowych esejów o nocnym podboju Włocławka.