Boże, Boże, Bakczysaraj

Boże, Boże, Bakczysaraj

Dzienniki podróży | 1 sierpnia 2013 | 8 komentarzy

Czytam „Pełznąc po Dachu Świata” w Wyborczej. Robert Stefanicki pisze o podróży do Tybetu. Co za facet, uwielbiam go! Wreszcie na stronach turystycznych jakiś konkret, zamiast rzewnych opisów flory na obrzeżach mongolskich jurt, paplaniny o Lizbonie wieczorami pachnącej sardynkami, czy doprawdy samobójczych intelektualnie, gorączkowych esejów o nocnym podboju Włocławka.

Do Moskwy, do Moskwy

Do Moskwy, do Moskwy

– Zabieraj swój czemodan i daswiedania!  – wrzasnęła gruba Luda, aż zatrzęsło szybką w kantorku niedrogiego hotelu w podmoskiewskim Krasnogorsku, w którym owa Luda pracowała.

Odessa, miasto nieistniejące

Odessa, miasto nieistniejące

Olga, odeska przewodniczka z „Nieustannej wędrówki” Karla Markusa Gaussa, wpadła na sprytny pomysł. Pokazuje turystom to, czego nie ma.

San Francisco: miasto pomylonych

San Francisco: miasto pomylonych

Czasem człowiek przez chwilę ma wrażenie, że jest normalny. Na przykład w tramwaju linii F w San Francisco.

Siedzący przede mną starzec doznał właśnie iluminacji. Wznosi ręce i okrzyki na cześć Jezusa, dziękuje za łaski, płacze. Thank You, Jesus! Po chwili jego angielski przechodzi w słowotok glosolalii. Ręce mu drżą jak w transie. Tramwaj nie dojeżdża jednak nawet do Civic Center, gdy starzec spostrzega szatana. Ogania się od niego, parska, w końcu wybiega w popłochu.