Lata miłości

Moda | 2 kwietnia 2013 | 2 komentarze

hippies

Ponoć jeśli ktoś pamięta, w którym roku odbyło się słynne lato miłości, to znaczy, że go tam nie było. Tak się bawiono! Używki, wolne związki, Janis Joplin… A wszystko w spektakularnej scenerii San Francisco. Oczywiście, jak wiemy, dzieci kwiaty długo nie pociągnęły. Szybko zaczęły opadać, by w końcu zwiędnąć pod krawatem w biurach i korporacjach. O ile dożyły, bo owe lato miłości naprawdę było gorące i wielu uczestników w nim się spaliło…

Dziś po hipisach zostało trochę dobrej muzyki i literatury. Oraz moda. Pikniki w parku przy Mission Dolores, najstarszym kościele San Francisco, to prawdziwa rewia estetyki  lat 60. I 70. Spodnie – dzwony w kwiaty, aksamitne kuse marynarki, koszule ze strzelistymi, wielkimi niczym śliniaki kołnierzami, jakieś cylindry, czy meloniki, wisiorki, pacyfki…  Niedziela w tym parku (a dane mi było dwie w nim spędzić) skutkuje zawrotem głowy. I od gęstej mgły oparów z trawki, snującej się po okolicy, i od samego stylu posthipisów.

Ciekawe jednak, że wyjęci z kontekstu i miejsca, nie prezentują się już tak okazale. Przeciwnie, już w downtown San Francisco, między wieżowcami, urok pryska i stają się żywą reklamą lumpeksów. Podobnie jest w Polsce. Na vintage panuje u nas snobizm porównywalny do tego na Zachodzie. Główną motywacją grzebania po lumpeksach (pomijając cenę, ale mówię tu o maniakach mody) jest magiczne hasło „jakość”. Rzekomo jakość obecnej mody jest fatalna i żeby znaleźć coś, co wytrzyma kilka kolejnych sezonów, żeby trafić na prawdziwy szetland, czy coś w tym stylu, trzeba zaopatrywać się wyłącznie w lumpeksie.

No nie wiem. Może jestem uprzedzony – w pierwszej połowie lat  90. (i pomyśleć: z jednej strony flanelowe szmaty grunge’u, z drugiej – przymałe trykoty britpopu, a z trzeciej świrnięta Björk w puszystych sweterkach – wszyscy niczym wyjęci z second handu) lumpeks degradował towarzysko.
– Fajne spodnie, ile ważyły? – było najprzykrzejszą uwagą, jaką można było usłyszeć w podstawówce, czy liceum. I bywało, że słyszałem. Wtedy nie robiło to na mnie wrażenia, bo czytałem Hłaskę i byłem zbuntowany, ale psychologowie twierdzą, że coś zawsze w nas nieświadomie się odkłada, więc kto wie? Ale też nieraz zdarzało mi się – jeszcze całkiem do niedawna – wygrzebywać jakieś markowe atrakcje za złotówkę. Na przykład koszulę Lanvin. Albo coś w rodzaju kaftana z Saville Row z pieczęcią „By Appointment…”, potwierdzającą, że zakład dostarcza modę na dwór królewski. Oraz kilka marynarek, sztruksy, skórzany krawat, sweter…

Więc jakość. Tylko, że kołnierz koszuli Lanvin był tak wytarty, że szyja paliła, jak od naszyjnika z kolczatki. Mankiety kaftanów, na zgięciach wręcz zielone od starości, pewnego dnia po prostu odpadły i do tej pory szukam ich w pralce. Skórzany krawat się rozkleił, tworząc w najmniej stosownym momencie (chyba podczas zdjęć na ślubie kuzynki) efektowne orgiami. Sweter pół roku spędził wietrzony na balkonie, a kolejne pół – w zapachowym płynie Kłębuszek, a i tak capił, jakby prano go w naftalinie. I jeszcze marynarki i spodnie. Człowiek współczesny, nazwijmy go XXI-wiecznym, ma jednak trochę inną budowę niż jego ojciec, czy dziadek. W związku z czym rękawy tych świetnych jakościowo marynarek marzyły o sięgnięciu do nadgarstków, ale ledwo dawały radę zakryć łokieć, nogawki spodni tęsknie wypatrywały kostek, całość zaś wyglądała, jakbyśmy nie zdejmowali garnituru od matury. Albo aplikowali do pracy w kabarecie tudzież do wędrownej trupy Czarnoksiężnika z Krainy Oz.

I tyle w kwestii magii jakości zaklętej w lumpeksach. Może i welury z lat 60. wytrzymają trzecią wojnę światową, a bistory z lat 70. – kosmiczny cyberatak, ale dobrego stylu nie da się wskrzesić starymi środkami. Tak, jak – zapewne – nie powtórzy się już takie lato miłości.

Specjalne felietony od dziś co tydzień na Qelement: https://qelement.pl/redakcja/8/michal-zaczynski.html

2 Komentarze

  1. babetteversus
    2 kwietnia 2013

    Ja mam ponadczasową zbroję z krempliny. Nieprzewiewną, niezgniatalną i gwarantuję, nie zmnieniła kształtu od kiedy moja św.pamięci babcia (która w międzyczasie zmieniła kształt, stan skupienia i wspomnieniem się stała żywym) ją zakładała. Wówczas nie imały się jej ani strzały nieprzyjaznych indian, ani kule lojalnej kawalerii. Nie szukajcie w lumpeksach okruchów lata miłości. Komu przyszłoby do głowy kupować okruchy na kilogramy? Musiałby być na niezłym haju.
    Feed your head!

    Odpowiedz
  2. Czytelnik w drodze
    17 kwietnia 2013

    O rany, czy aż tak słabo z kasą czy H&M chce wygryźć z rynku konkurencję tak znakomitymi rysami.

    Egzamin z angielskiego. Przychodzi studentka a wykładowca mówi do niej:
    – Proszę opisać swój obiór po angielsku.
    – Made in China.

    Zastanowić mnie może tylko jedno, czy H&M przerzuca się na HandMade? Zresztą nie znam się. Specjaliści wiedzą lepiej co jest FaShion 🙂

    Odpowiedz

Dodaj komentarz