Najgorsze prezenty. Nie kupuj innemu, co tobie niemiłe.
Ponoć najpiękniejszy prezent to ten zrobiony własnoręcznie. Ale spójrzmy na lampę z naciągniętej na drut rajstopy, sznura od żelazka i starej butelki, inkrustowanej ciastoliną i śmigniętej markerem do szkła koloru metalik. Na skoliozę ściegów w czapce ze zmechelonych włóczek, w kolorze tak korzystnym, że zapalenie nerwu twarzowego, często wynikłe z nienoszenia czapek właśnie, nie zrobiłoby nam w sumie różnicy. Na ciasteczka, których nie chce się jeść ani oczami ani niczym innym i nie wyręczą nas w tym ani niekapryśna zwykle Łatka, ani z natury swojej nieselektywne przecież gołębie, ani entuzjastycznie do wszelkich przekąsek usposobione, okazyjnie bawiące w naszej okolicy szczury.
Przyznajmy więc: na prezenty chałupniczego wyrobu wypada mieć pomysł. I w ogóle warto umieć je robić. Bo owszem, rękodzieło, zwłaszcza w duchu zero waste, to ładna idea, ale coś pruć, przerabiać czy zagniatać tylko po to, by osiągnąć efekt gorszy od wyjściowego, jest stratą prądu, gazu i czasu. I owszem, japońskie wabi sabi to modny kierunek, z grubsza głoszący, że piękno tkwi w niedoskonałości, ale w Japonii kultura estetyczna nieco przewyższa poziom ZPT-ów z podstawówki, na których – jak się zdaje – w latach 90. większość narodu polskiego zakończyła swoją przygodę z designem.
Co więc w zamian, skoro święta za pasem? W idealnym świecie wystarczyłoby poczucie przynależności do wspólnoty, jakieś rodzinne muzykowanie i miska barszczu, a za prezenty robiłyby cukierki na choince. Tyle że taki świat już przerabialiśmy i jakoś nam nie wystarczył. Tym bardziej więc dziś od prezentu się nie wymigamy. I to są trudne sprawy. Dla co czwartego Polaka bowiem, przynajmniej wg badań serwisu Prezent Marzeń, myśl, że ofiarowało się prezent nietrafiony, wpędza w boleść. Nic dziwnego, skoro w podzięce – co także ujawniły badania – nierzadko doświadczył on grymasów, usłyszał coś przykrego, stał się świadkiem napadu histerii – i nie mówimy tu o małoletnich – a nawet został zwyzywany.
Czy zasłużenie? Cóż, trzeba przyznać, że nie jesteśmy romantyczni. Na liście dziesięciu osobliwych prezentów dawanych przez rodaków, sporządzonej przez poważny w końcu dziennik „Rzeczpospolita” znalazły się między innymi worki na śmieci, zatyczki do uszu i – na pierwszym miejscu! – farba do ścian. Jak wynika z rynkowych danych, zatracamy się również w ofiarowywaniu skarpetek. I to mimo że triumfują one w ankietach wszystkich ośrodków badawczych jako najbardziej znienawidzony przez Polaków prezent.
Choć tu może winni są już ich producenci. W dziale „zestawy upominkowe” jednej z „wiodących marek mody męskiej” wybierać można wśród trzy- i sześciopaków o czterdziestu różnych wariacjach wzorzysto-kolorystycznych (skarpetki w motywy choinek, pastorałów czy – tak, zgadliście! – skarpetek) oraz w modowych kombo skarpety plus szelki.
Co jedne z drugimi mają wspólnego, trudno orzec. Trudno zdecydować też, co zrobić z gotową propozycją stylizacyjną szalik plus skarpety, kiedy szalik ma w składzie sto procent akrylu, skarpetki zaś – elastodien, poliamid i polipropylen. Raz założyć czy od razu oddać do przerobienia na paliwo do cementowni?
Generalnie więc zasada jest taka: nie kupuj innemu, co tobie niemiłe. Albo czego nie da się łatwo opchnąć na Allegro, które tylko w zeszłym roku miało ponad milion ofert w kategorii „nietrafione prezenty”. Żadnych sugestii i komunikatów podprogowych. Poradniki typu „Pij mniej, mamo” czy „ABC bycia adoptowanym” zostaw na inne okazje. Nie licz też na poczucie humoru obdarowywanego. Nie wręczaj łysemu szamponu, ślepemu lornetki, a bezzębnemu szczoteczki.
Przede wszystkim zaś nie wpadnij w pułapkę własnej hojności. Czyli nie dodawaj drobiazgów na tak zwane dopchanie.
Naukowcy ustalili, że człowiek podświadomie sumuje przypuszczalną cenę prezentów i wylicza ich średnią. I na tej podstawie określa wartość całego upominku. Dlatego sweter za cztery stówy i dołożona doń frotka za dwa złote nie dadzą prezentu za czterysta dwa złote lecz za dwieście jeden. Powiedzmy, nadal nieźle. Gorzej jednak, jeśli ofiarujesz komuś Porsche, a na osłodę pierwszej jazdy dorzucisz Bąboladę. Mózg obdarowanego obliczy, że dostał daewoo tico ze złomowiska.
Reprodukcja: Edward Munch – Christmas in the Brothel. Felieton ukazał się w najnowszym Fashion Magazine.
Moje komentarze czytaj na Facebooku <KLIK>, a ładne rzeczy, ładne miejsca i ładne stories oglądaj na Instagramie <KLIK>.