Na bogato

James Bond świetnie prezentował się w Astonie Martinie, mknąc po serpentynach malowniczej Czarnogóry. Ale już na pokruszonej kostce bauma wyglądałby jak Patryk Vega oparty wśród osiedlowych kałuż o swoje lamborghini: nie wiadomo, czy to na serio, czy mem.

To był taki szloch, że w lokalu ucichło, choć rzecz miała miejsce w Warszawie, przy placu Zbawiciela, gdzie nic nie cichnie nigdy. I gdzie każdy jest zajęty sobą, głównie wstawianiem stories na Insta lub zarabianiem pieniędzy, co często zresztą jest tożsame, i żadne histerie mu w tym nie przeszkadzają.  

Chodziło o płaszcz, należący do właścicielki szlochu, na który nagle trafiła zawartość kieliszka. Nic w sumie takiego się nie stało, bo płaszcz był camelowy, a proseczko (jak u nas mawiają) – białe. I nie byłoby pewnie po nim śladu. 

Mimo to po wyszynku rozniosła się rozpacz. – Co ty zrobiłaś? To MaxMara! – wrzeszczała na swoją – pewnie już byłą – przyjaciółkę poszkodowana, aż od płaczu dostała czkawki i wybiegła.

Gówno chłopu nie zegarek, głosi mądrość ludowa, tyleż dosadna, co trafna. Bo umówmy się: nie kupuje się ubrań tak drogich, że ich uszczerbek wprowadza nas w stan psychozy. A jeśli, to nosi w miejscach do tego przeznaczonych. 

Sam też odbyłem przygodę z płaszczem, gdy wychodząc zamaszyście ze studenckiej piwnicy, zmiotłem nim kilka wbitych w butelki świeczek, zwyczajowo zdobiących pubowe ławy. Tak się kończy, gdy sentyment zawlecze cię do miejsc wiekowo dla ciebie już nieodpowiednich.

Ubranie jest po to, by się nim cieszyć, ładnie wyglądać, względnie, by było w nim ciepło; nie zaś po to, by o nie drżeć. Szkoda na to układu nerwowego. 

Nie tylko zresztą ubranie. Weźmy obsesję na punkcie nowych i drogich samochodów. Lekko obita felga czy ledwie draśnięta karoseria są powodem porywczych interwencji w zakładach blacharskich i lakierniczych, jakby los pokoleń miał od tego zależeć i jakby przez ryskę na drzwiach auto miało już nie odpalić, a jeśli, to skierować się z impetem wprost do rowu. A przecież i tak z chwilą wyjazdu z salonu auto traci jakąś połowę swojej wartości. 

Najdroższe samochody, podobnie jak najdroższe stroje czy torebki, mają też to do siebie, że wymagają godnej scenografii. James Bond świetnie prezentował się w Astonie Martinie DBS (ceny od 1.190.000 zł), mknąc w „Casino Royale” po serpentynach malowniczej Czarnogóry, czy gdzie to było. Ale już na pokruszonej kostce bauma wyglądałby jak Patryk Vega, oparty wśród osiedlowych kałuż o swoje lamborghini: nie wiadomo, czy to na serio, czy mem.

Z podobnego względu jakoś mało przekonują parady kilkunastometrowych limuzyn wynajmowanych na wieczory panieńskie, kręcące się w kółko po trzech czy czterech ulicach sennych miasteczek, gdzie jedynym highlightem po godz. 22. jest rozświetlony szyld czynnej jeszcze przez godzinę Żabki. Same aspiracje i marzenia jeszcze nie zamienią nam powiatu w Las Vegas.

W życiu, tak jak w stroju, ważne są proporcje i kontekst. To dlatego na Podhalu czy Mazurach dworki z imitacją doryckich kolumn i rzeźb Michała Anioła przy garażu może i prezentują się bogato, ale niekoniecznie poważnie. 

Wyściełane futrem norek sypialnie miliarderów i szczerozłote utensylia do kominka w podmiejskiej Polsce, jakie czasem oglądamy w tzw. luksusowej prasie kobiecej, sugerują, że daleko im do ascezy Skandynawów, gdzie w tygodniu królowie jeżdżą na rowerze, a w weekendy księżniczki bez obstawy grzybobiorą w dresach. 

Owszem, nie musimy ich naśladować. „Królowe życia” na TTV co tydzień udowadniają, że można bawić się na własnych warunkach i na nikogo nie oglądać. Tylko nie lamentujcie później, że przez upadek biura podróży nie macie za co wrócić z półrocznych wakacji na Malediwach – o czym w dramatycznym tonie donoszą czasem dzienniki. Lub, że nie mogliście zrobić przelewu, bo nic nie widzieliście przez stłuczoną szybkę iPhone’a, której wymiana kosztuje pół średniej krajowej. 

Choć a propos telefonów, znam takiego jednego, który skórzane etui najnowszego modelu Apple’a oblepił naklejkami z pomidorów malinowych Biedronki. Tymi, które cwane klientki zeskrobują paznokciem, by móc zapłacić jak za zwykłe, ale wprawne oko kasjerek im te próby udaremnia. 

Twierdzi, że przynajmniej nikt mu tego telefonu nie ukradnie. Póki co ma rację. 

Moje codzienne komentarze czytaj na Facebooku <KLIK>, a ładne rzeczy, ładne miejsca i ładne stories oglądaj na Instagramie <KLIK>.

Fot: Alice Alinari/ Unsplash

Niniejszy tekst to oryginalna wersja felietonu z najnowszego Fashion Magazine. Zachęcam do lektury; dużo ciekawych tekstów dobrych autorów!

Dodaj komentarz