Miss Italia. Kawiarka Bialetti obchodzi 90. urodziny. Plus nowy odcinek podcastu o tym, co piję i jem na południu Włoch!
Ikona to mało powiedziane. Nieprzypadkowo trafiła do nowojorskiej MOMY, najważniejszego na świecie muzeum sztuki nowoczesnej. I nie bez powodu figuruje w stałej kolekcji wzornictwa włoskiego w mediolańskim Triennale. W plebiscytach na najlepszy włoski design też zawsze na podium lub w jego okolicach, obok Fiata 500, motorynki Vespa czy słoika Nutelli.
Kawiarka Moka marki Bialetti obchodzi w tym roku 90. urodziny.
Co tu kryć; jest śliczna. Ma zgrabne ramiona, wąską talię, rękę (tj. rączkę) ułożoną na biodrze i – jak zauważają sami producenci – plisowaną spódniczkę. Jednak swój specyficzny kształt nie zawdzięcza kobiecej sylwetce, lecz kanciastym serwisom kawowym, popularnym w latach 30. w zamożnych włoskich domach. Istotnie, znajdziemy je m.in. w Villi Necchi Campiglio, bodaj najbardziej luksusowej rezydencji przedwojennego Mediolanu (udostępnionej po śmierci jej mieszkańców zwiedzającym; zdecydowanie warto ją zobaczyć), znanej w popkulturze choćby z filmów „Jestem miłością” Luki Guadagnina czy „House of Gucci” Ridleya Scotta. Serwis ów został specjalnie zaprojektowany – jak i niemal wszystkie meble i mnóstwo detali – przez architekta obiektu, a jego replikę można kupić w „muzealnym” sklepiku. Co swoją drogą uczyniłem, by pasowało mi właśnie do moki.
W jakich okolicznościach przyszła na świat? Trzeba pamiętać o kontekście. Początek XX wieku to czas wielkiej transformacji. Postęp technologiczny i wynalazki w postaci samolotu czy radia radykalnie zmieniły rzeczywistość. Glob stał się mniejszy, życie – prostsze. A skoro tak, to czemu nie ułatwić codziennych, zwykłych czynności?
Problemem było, by kawę przygotować błyskawicznie. Nie bez powodu nazywa się przecież espresso. Z braku własnych pomysłów kombinowano nawet z kształtem… lokomotywy parowej. W 1901r. zrobił tak Luigi Bezzera. Sprzęt ów, jak lokomotywa właśnie, był szybki, błyszczący, lecz duży i skomplikowany. A do tego wyglądał jak zabawka dla dzieci.
Tymczasem Alfonso Bialetti swój pomysł, by dostarczyć Włochom kawę do domu (tak dobrą, jak w barze, ale bez potrzeby wydawania fortuny na sprzęt do jej zaparzania) oparł na aluminium – lekkim, a przy okazji trwałym i nowoczesnym. Wybór dość oczywisty, zważywszy, że signore Bialetti przez lata pracował w przemyśle aluminiowym we Francji.
Moka, nazwana na cześć jemeńskiego miasta, skąd – zdaniem Bialettiego – pochodziła wyborna kawa, spodobała się. W latach 30. kofeinę i aluminium łączył przecież podobny symbolizm: lekkość, szybkość, siła, energia i elektryczność. Jak w futuryzmie, narodzonym zresztą we Włoszech kierunku sztuki, który kazał „patrzeć w przyszłość i nowoczesność”. I którego twórcy określali się wręcz „kofeiną Europy”.
Nie byłoby jednak kawiarki, gdyby nie podpatrzone przez Bialettiego… urządzenia w pralni. Mało nowoczesne, bo mowa o prababce współczesnej pralki – rodzaju bani ze stalową tubą w środku. Obiekt stawiano na palenisku, a gdy woda zaczynała się gotować, przechodziła przez tubę, rozprowadzając mydliny.
Moka działa w podobnie prosty sposób. Wodę podgrzewa gaz (lub prąd) z dołu, by w pewnym momencie przepchnąć ją pod ciśnieniem przez zmielone ziarno i dać wypłynąć wprost do górnego zbiornika. Gdy zacznie pyrkać – wiadomo, że kawa gotowa. A dźwięk to taki, że kręcą o nim filmy (zobacz TU)!
Ma ledwie pięć elementów, licząc z uszczelką. Plus rączka. Banalnie prosto ją się napełnia – wody maksymalnie do charakterystycznej śrubki w środku (można mniej, jeśli woli się mocniejszą), kawy – ile pomieści sitko (można mniej, jeśli woli się słabszą). Mycie? W sekundę, pod bieżącą wodą.
O czym zresztą najlepiej przekonajcie się sami.
Można oddzielnie kupować elementy na wymianę – rączkę gdyby się złamała czy przypaliła, uszczelkę, gdy się przetrze, ale to rzeczy wyjątkowo trwałe.
Mimo to Moka nie podbiła jednak świata od razu. Brakowało jej dobrego marketingu, stąd początkowo sprzedawno ją lokalnie. Precyzyjniej rzecz ujmując, do lat 40. Alfonso osobiście oferował ją na cotygodniowych targach. Co do targów – w mniejszych miastach ten zwyczaj trwa do dziś. Konkretnego dnia na plac zjeżdżają sprzedawcy wszystkiego – od owoców przez dywany po sprzęt RTV – by kolejnego zawitać do następnego miasteczka. I wrócić po tygodniu, gdy znów wytworzy się popyt. W ten sposób zawsze mogą liczyć na klientów.
Po II wojnie światowej, gdy do ojca dołączył syn Renato, kariera kawiarki ruszyła z miejsce. W 1953r. Renato zaczął ogłaszać firmę w gazetach, na plakatach i billboardach, opatrując reklamy Moki pociesznym rysunkiem l’omino con i baffi, czyli ludzika z wąsem, będącego lekką karykaturą ojca, Moka stała się wówczas prawdziwą sensacją.
Szacuje się, że od lat 50. wyprodukowano jej grubo ponad 300 milionów sztuk i kawiarka trafiła do 90% włoskich domów (oraz do Księgi Rekordów Guinnessa).
Dziś ma różne warianty wielkości, przytomnie oznaczone nie pojemnością, lecz liczbą filiżanek espresso. Dzięki temu łatwiej dopasować ją do liczby domowników. Lub gości. Nawet największe przy klasycznych ekspresach będą kompaktowe. Idealne do małych kuchni i małych mieszkań.
Mimo nowych form, kształtów, przeznaczenia (np. do płyty indukcyjnej) i sezonowych kolorów – mam czerwoną, malowaną we włoską flagę, kilka aluminiowych oraz ulubione, tj. pomarańczową i czarną – oryginalny model z 1933r. produkowany jest do dziś.
O kawiarce, ale i innych kuchennych sprzętach Bialettiego, a także o włoskim rytuale picia kawy, włoskich barach, jedzeniu, posłuchasz w najnowszym odcinku mojego podcastu. Dostępny na YouTube i wiodących platformach streamingowych.
Korzystałem m.in. z artykułu Myrona Joshuy na ineedcoffe.com i z materiałów producenta. Zdjęcia: Chris Weiher, Sonya Pix, Seb Mooze, Tim Lippis, Martin Tupy, Kevin Schmid – wszyscy dla Unsplash oraz Michał Zaczyński.
Partnerem wpisu jest CoffeeDesk, dystrybutor marki Bialetti w Polsce.
Słuchajcie moich podcastów <TU>, komentarze czytajcie na Facebooku <KLIK>, a ładne rzeczy, ładne miejsca i ładne stories oglądajcie na Instagramie <KLIK>.