„Firmę zamknęłam po cichu. Przepłakałam przez nią wiele tygodni”. Z Ewą Szabatin rozmawiam o jej przygodzie z branżą mody.

Moda, Wywiady | 1 września 2023 | 2 komentarze

„Uparłam się, by odnieść sukces poza tańcem. I że pokażę wszystkim, na co mnie stać. Na siłę”.

Zacznijmy od początków. Dlaczego ty, uznana tancerka, wpadłaś na pomysł, by założyć markę odzieżową?

Bo moda zawsze mnie interesowała. Tańczyłam w sukienkach własnego autorstwa; pierwszą zaprojektowałam już w wieku 16 lat. Zostały zauważone i szybko zaczęły zgłaszać się do mnie pary taneczne, najpierw polskie, później zagraniczne, z prośbą o przygotowanie czegoś specjalnie dla nich. Przełomem było zlecenie od mistrzyni świata w zawodowcach, podczas gdy ja tańczyłam jeszcze w youthach. To była Carmen Vincelj, moja guru!

Czym ją ujęłaś?

Kombinowałam modowo. Kupowałam magazyny i czerpałam z nich pomysły, mając na uwadze, że stroje do tańca mają swoją specyfikę i rządzą się swoimi prawami. Wiedziałam, że muszą się świecić, mieć piórka czy frędzelki, by falowały w trakcie ruchu, przyciągać uwagę. Ja jednak przemycałam w nich też trendy, co wówczas mocno je wyróżniało. Ze spontanicznej zabawy te stroje stały się całkiem poważnym hobby, a w końcu i zajęciem. Miałam zaplecze: szyła je moja mama w swoim atelier, też specjalizująca się w scenicznych uniformach.

Postanowiłaś pójść w jej ślady…

…i w 2009 roku założyłam Shabatin. Dość szybko jednak zderzyłam się z rzeczywistością i zobaczyłam, że daleko mi do tych, którzy pokończyli odpowiednie szkoły, którzy siedzą w tej branży, mają wiedzę, know how. Ja biznesowo nie miałam o niczym pojęcia. Chciałam sobie rysować, tworzyć kreacje z krawcowymi, a okazało się, że projektowanie to drobny wycinek w porównaniu do sprzedaży, promocji i ogólnego prowadzenia firmy. Przerosło mnie to. Wahałam się: „Skoro w tańcu szło mi tak dobrze, to może właśnie na nim powinnam się skupić”?

Dlaczego więc nie zrezygnowałaś wtedy z mody?

Bo to był czas, gdy obraziłam się na taniec. Uciekłam od niego i zamiast rozwijać się na parkiecie i kontynuować karierę taneczną, uparłam się, by odnieść sukces poza nim. I że pokażę wszystkim, na co mnie stać. Na siłę. Zacięcie sportowca – choć w przypadku branży modowej zupełnie pozbawione podstaw – zwyciężyło. W dodatku zrezygnowałem ze strojów do tańca, w których mogło mi jeszcze nieźle pójść, na rzecz tych „zwykłych”. Uznałam, że nie będę robić niczego w estetyce tanecznej, choć nie widziałam, jak uszyć – na przykład – dobrą marynarkę. Bo w kostiumach tanecznych ona nie występuje – masz strój z rozciągliwej lycry, w który wszywasz inaczej rękawy, by nie ciągnął się, jak podnosisz ramię.

Skąd wzięła się ta niechęć do dotychczasowej kariery i do tańca? Przecież byłaś siedmiokrotną Mistrzynią Polski i dwukrotną Finalistką Mistrzostw Świata. 

Zakończyłam karierę nie dlatego, że chciałam, lecz dlatego, że rozstał się ze mną zarówno mój partner życiowy – też nauczyciel tańca – jak i partner taneczny. Dwie największe miłości ode mnie odeszły. To był ciężki okres, nie miałam siły – ani fizycznej, ani psychicznej, na kontynuowanie kariery na parkiecie. Bo zbudowanie pary tanecznej to też nie jest hop siup. To lata pracy, nawet gdy osiągasz wysoki poziom. Wtedy pomógł mi „Taniec z gwiazdami”, w którym zostałam partnerką gwiazd.

Tańczyłaś z Mateuszem Damięckim, Przemysławem Sadowskim i Rafałem Olbrychskim, zyskałaś masową popularność. Dla młodej marki odzieżowej to wymarzony start.

Istotnie. Myślałam, że program pomoże mi dotrzeć do potencjalnych klientów i ułatwi prowadzenie marki. Nie używaliśmy przecież social mediów tak jak teraz. Niby znałam też trochę celebrytów, którzy zagwarantowaliby zainteresowanie moimi projektami, ale nie umiałam i nadal nie umiem nikomu nic wciskać. Nigdy nie byłam interesowna, nigdy nie umiałam „się sprzedać”. Dziś robię reklamy dla marek, więc wygląda na to, że potrafię być przekonująca i skuteczna; wtedy jednak chyba nie wierzyłam w siebie. Mimo to, po „Tańcu…” mama przekazała mi klucze do swojego atelier przy ul. Francuskiej na warszawskiej Saskiej Kępie i otworzyłam w nim pracownię i butik.

Projekty Shabatin

Pamiętam, że wizualnie, po pierwszych potknięciach, marka zaczęła iść w dobrą stronę. Pojawiły się przychylne recenzje i jak się zdaje pierwsi poważni kupcy z zagranicy, w tym legendarne włoskie domy towarowe La Rinascente.

Przyszły też zamówienia z Niemiec, Dubaju, Chin. Zmieniłam podejście do projektowania, podciągnęłam się. Tyle że te sukcesy nie przekładały się na finanse, bo na przelewy z tych prestiżowych miejsc czekasz nawet rok. Byliśmy na minusie: ja i moi inwestorzy, tj. mąż i rodzina.

Nie umiałam zarządzać, a promowałam markę z grubej rury. Opłacałam agencję w Mediolanie, 6 tysięcy euro wydawałam na małe stoisko na targach w Berlinie, zamawiałam całe bele materiałów w autorskie nadruki, podczas gdy miałam zamówienie na 20 par spodni i 30 marynarek. Moje podejście sportowca zabraniało mi jednak się poddać. Myślałam sobie: „walczę do końca”. I tak minęło pięć lat. W końcu doszliśmy do wniosku, że albo znajdziemy zewnętrznego inwestora, który wyłoży pokaźną gotówkę, albo nic z tego już nie będzie.

I nie było. Ile straciliście?

Około miliona złotych. Marka okazała się jednym wielkim pożeraczem pieniędzy.

Czego ta przygoda cię nauczyła?

Oprócz tego, że nigdy w życiu bym już czegoś takiego nie zrobiła? Że warto korzystać z tego, co się już zdobyło. Jeśli mamy w jakimś zawodzie zapuszczone korzenie, a chcemy spróbować czegoś innego, to nie przekreślajmy swojego zawodowego doświadczenia i słuchajmy własnej intuicji, wręcz instynktu. Przecież moim życiem zawsze był ruch, zdrowe jedzenie. Urodziłam się tancerką, sportowcem. Stąd teraz opracowuję e-booki ze zdrowym odżywaniem, promuję zdrowy tryb życia. I w tej dziedzinie jestem wiarygodna – tak dla odbiorców, jak i dla firm i marek, z którymi współpracuję.

Rozumiem, że dziś – mieszkając w Portugalii i będąc influenserką – za modą nie tęsknisz?

Przepłakałam przez nią wiele tygodni. Firmę zamknęłam po cichu, nigdzie tego nie ogłaszając. Zbyt źle mi z tym było. Ale nie załamałam się. Przecież upadków – czego doświadczył każdy sportowiec – jest zawsze więcej niż wygranych.

IG @ewaszabatin

Więcej o mniej lub bardziej udanych karierach gwiazd showbiznesu w branży mody przeczytasz w moim tekście w najnowszym, październikowym „Elle”.

Zdjęcia: IG Ewy Szabatin i FB marki Shabatin.

Słuchaj moich podcastów <TU>, komentarze czytaj na Facebooku <KLIK>, a ładne rzeczy, ładne miejsca i ładne stories oglądaj na Instagramie <KLIK>.

2 Komentarze

  1. Isia
    7 marca 2024

    Super ciekawe a bardzo malo sie o tym mowi

    Odpowiedz

Dodaj komentarz