Pożegnanie z sarenką
Były czasy w polskiej modzie męskiej, że klient mógł wykazać trzy, tak zwane, zachowania konsumenckie.
Pierwsze – to kupić garnitur i formalną koszulę w którejś z firm, w których ubierał się jego ojciec, a wcześniej dziadek. Polskie marki miały przyzwoitą jakość i krawiectwo, ale nie wychodziły poza klasykę. Słowo „trend” było im przykre, niebezpieczne i w ogóle niezrozumiałe. Potrzebą zatrzymania przy sobie stałego klienta tłumaczyły własną niechęć do nowych czasów.
Drugie – to udać się na zakupy do młodych polskich projektantów. Im, dla odmiany, brakowało zarówno jakości, jak i krawiectwa, natomiast płonęli w konwulsjach własnej nadekspresji artystycznej. Przejawiała się ona zazwyczaj proponowaniem dorosłym mężczyznom giezeł, chomąt, dekoltów, tiulów, topów do pępka i rajstop. I w ogóle czegoś w ich mniemaniu sexy, choć pojęcie to okazało się nad wyraz względne, gdyż nie każdy mężczyzna – nawet progresywny – potrafił odnaleźć się w modzie opartej o dwie figury estetyczno-mentalne: kokotę i sarenkę. Ku zdziwieniu wspomnianych młodych projektantów, rzecz jasna.
Trzecim zachowaniem konsumenckim był wybór zachodnich marek lub rezygnacja z zakupów i przechadzka w poszukiwaniu suchej gałęzi, na której można by było się powiesić.
czytaj dalej TU.
Na zdjęciu: Maciej Żurawski/ Polygon. Fot: Katarzyna Woźniak
2 Komentarze
Antonina
9 września 2013Panie Michale, cóż za haos w artykule, u Pana niespotykany. Po chwili, nie wiedziałam o czym czytam.
Ale poruszony interesujący temat..
michalzaczynski
9 września 2013u mnie? haos? przez samo h? gdzie??