Święto wiosny. Kolekcja Łukasza Jemioła na wiosnę i lato 2017: recenzja
Lubicie lata osiemdziesiąte? Ja też nie. Ale najnowsza kolekcja Łukasza Jemioła weryfikuje te uprzedzenia.
Niemal rok minął od ostatniego pokazu Łukasza. Jak na projektanta, któremu zdarzały się one (jeśli liczyć te basic ze śp. fashion weeku w Łodzi) nawet co kwartał, najnowszy pokaz jest niczym comeback. W przerwie była Azja Express i bluzy z napisami w kreatywnej angielszczyźnie. Mogło być więc groźnie.
Ale ani niesławny program nie wpłynął na poczucie gustu Jemioła, ani bluzy, noszone – swoją drogą – przez całą show biznesową wierchuszkę, nie zachęciły go do dalszej nowatorskiej eksploracji języków obcych. Kolekcja na obecną wiosnę i lato jest jedną z najlepszych w jego karierze, a widniejący tu i ówdzie napis „Perfect Day” nie wzbudza już u anglistów kontrowersji.
Kolekcja to wdzięczna, jak przystało na pierwszy dzień wiosny, w którym ją zaprezentowano. Jest lekka i przyjemna. Czy łatwa? Tak, jeśli uwzględnić jej komercyjny potencjał. Ale nie oznacza to, że nieambitna.
Inspiracji i cytatów – mnóstwo. Łukasz lubi mieć u siebie zawsze to, co najmodniejsze. Kolorowe pasy i graficzne desenie w wyrazistych barwach, jak u Proenza Schouler czy Soni Rykiel, koronki, także w geometryczne wzory, jak u Alexandra Mc Queena. Intensywna żółć – choćby Gucci. Męski buduar w wersji wieczorowej (i, oczywiście, damskiej) – Lanvin. No i szaleństwo interpretacji męskich koszul, znane m.in. dzięki Alexandrowi Wangowi czy Balenciadze, a z polskich projektantów m.in. za sprawą MMC. Zgranie kolekcji i nadanie jej oryginalnego, indywidualnego rysu, to już, oczywiście, zasługa Łukasza i jego dobrego smaku.
Wyróżniają się – znów nie nowina w przypadku Jemioła – świetne tkaniny i surowce. Wiele z nich pochodzi z fabryk i manufaktur szykujących je dla luksusowych marek. I to widać, by wspomnieć bawełniano-jedwabne plecionki, jedwabie (w tym te wyszywane szklanymi koralikami z Indii), tkaną i drukowaną bawełnę, jedwabną organzę czy habotai (rodzaj jedwabiu). W jednej z najlepszych rzeczy w kolekcji – płaszczu z wełny, przypominającym przeskalowany rewers dżinsu z krajką – użyto ręcznie wykańczanej francuskiej plecionki. – Szycie odwróciłem na lewą stronę i dodałem marynarskie czerwone elementy – precyzuje Łukasz.
Najnowsza kolekcja Łukasza Jemioła dała mi też do myślenia, na ile w ocenie przeszkadza prywatny gust recenzenta i uprzedzenia związane z epoką, do której odwołuje się twórca. Wniosek jest prosty: trzeba być ponad to i odrzucić myśl, że ostatnia część pokazu zbędnie przywołała koszmary końca lat 80.
Bo ani to koszmary, skoro publikę na całym świecie przechodzi dreszcz zachwytu na widok strojów i stylizacji rodem ze szkolnych dyskotek z obowiązkowym dyskdżokejem, komisów z ciuchami z Turcji i zapachem Coty wymieszanym z wonią sztucznych oranżad i benzyny ołowiowej (patrz: globalne sukcesy Vetements i reszty postsowieckiej fali plus nasze MISBHV, dla przykładu), ani zbędne. Wręcz przeciwnie; wspomnień czar! Czerwone sukienki z falbanami (ale też i paski z cienkiej skóry, niczym z butików przy dawnej Rutkowskiego, dziś Chmielnej), kierujące nas w okolice Miss Polonia, Lambady i Opola ze szczególnym wskazaniem Moniki Borys AKA mamy PiKeja (tej od „Co ty, królu złoty”) dodały pokazowi, podobnie jak i całej kolekcji, wigoru, dystansu i dowcipu. – Widziałeś, że to było z przymrużeniem oka? – dopytywał mnie Łukasz. Widziałem, widziałem.
Kolekcję zaprezentowano w Szucha Premium Offices.
Fot: Filip Okopny