Czy możesz rozmawiać?
Najnowsza moda w relacjach międzyludzkich: anonsowanie telefonu wiadomością tekstową. „Czy mogę zadzwonić?”, wypada teraz napisać na którymś z komunikatorów. Bo zadzwonić ot tak, bez uprzedzenia, to jak wtargnąć do cudzego mieszkania. Co najmniej.

Opór wobec naruszenia miru telefonem w sprawach prywatnych, by przypomnieć o promocji w Lidlu, poskarżyć się, jak przeczołgali nas w skarbówce lub dopytać o przepis na rabarbar, wpisuje się w logiczny w sumie ciąg separowania się od ludzi i stawiania im granic.
Najpierw przestano się wzajemnie odwiedzać bez zapowiedzi. Gdy było się w okolicy, gdy przejeżdżało akurat przez Grudziądz, gdy dostało się od sąsiadki lewkonie z działki, więc czemu się nie podzielić. Sąsiadka też przestała z tymi lewkoniami wpadać bez wcześniejszego upewnienia się, że może.
Później właściwie w ogóle przestano się odwiedzać. Zwłaszcza w dużych miastach. Co do rodziny – wiadomo, z nią najlepiej na zdjęciu. Co do znajomych – przecież wiemy z instagramu, co u nich. Poza tym Netflix jest ciekawszy od niejednej koleżanki.
Sąsiedzi zaś potrzebni nam się stali wyłącznie do odebrania paczki od kuriera. Tak przynajmniej wyszło w badaniach prof. Marka Nowaka z Instytutu Socjologii poznańskiego UAM. Dzięki słomianym matom, którymi szczelnie zasłoniliśmy nasze balkony i ogródki, w ogóle nie musimy dziś ich oglądać.
Tu, gdzie teraz mieszkam, na krańcu włoskiego obcasa, brzmi to niedorzecznie. Włosi, którzy na sąsiadów mają kilka oddzielnych określeń (choćby il dirimpettaio: ten, który mieszka drzwi w drzwi lub okno w okno), a samo słowo sąsiad, il vicino, dosłownie znaczy „bliski”, przesiadują i pogadują po swoich domach, dziedzińcach czy sklepach, tego by nie zrozumieli.
W moim przypadku ma to tę zaletę, że w tygodniu sąsiadka częstuje mnie obiadem, w sobotę – jej kuzynka zajrzy do mnie z deserem, w święto zaś mąż jednej lub drugiej poczęstuje amaretto. Wad nie stwierdziłem. No ale to Południe, w takim Mediolanie pewnie co innego mają do roboty.
A propos roboty: nie wypada dziś jednak zadzwonić także w sprawie służbowej. „Bo wtedy mogę być zajęta i nie odbiorę, co mnie zestresuje”, wyjaśniła mi zupełnie serio pewna rzeczniczka prasowa. A i tak nie chciała rozmawiać, gdyż „aktualnie nie ma to przestrzeni”.
Wystarczająco w pracy ma nerwowo, by dobijać ją telefonem z zaskoczenia. Choć w sumie na tym jej praca przecież polega. Zatem dokładne odwrócenie sentencji z kultowego „Misia”: „Dzwonię do ciebie, gdyż nie mogę z tobą rozmawiać”. Dziś, gdy chce się porozmawiać, nie dzwoni się.
A nadciąga już nowa moda. Mejle z pytaniem, czy można wysłać mejla. Koresponduję właśnie z ich autorem. Za pierwszym razem spytał, czy mógłby się ze mną skontaktować. Choć właśnie to zrobił. Za drugim, że reprezentuje nową markę, i czy byłbym zainteresowany. Za trzecim, czy zgodzę się na otrzymanie w załączniku kilku zdjęć. Jesteśmy przy szóstym mejlu; nadal nie wiem, o co mu chodzi.
Skąd to wydelikacenie? Owszem, jest spore grono introwertyków, którzy wolą wysłać sto SMS-ów i nie otrzymać odpowiedzi niż choć raz wydobyć z siebie głos. I którzy na widok płomieni skłaniają się ku wysłaniu straży pożarnej mejla z prośbą o pomoc niż ku wykręceniu 112.
Może to jakaś potrzeba poczucia się ważniejszym? Że nie jest się pierwszym z sieni parobkiem, by go tak wulgarnie telefonem chłostać? W dobrych domach telefon odbierała służba, na stanowiskach – sekretarka, w urzędach – recepcja. Zawsze był pośrednik.
Może to też brak czasu? Pięć godzin 40 minut dziennie w smartfonie nie wzięło się z niczego. Im bardziej technika wyręcza nas w życiu, tym mniej go mamy. I czasu, i życia, oczywiście. Spytajcie dziadków o codzienność bez zmywarki i bankowości online, za to z dwugodzinnymi kolejkami do spożywczego i praniem w miednicy.
Czas był na wszystko. Na książki, gazety, domowe obiady, stanie na poczcie (no, to w sumie się nie zmieniło) i tłumy znajomych, sąsiadów, ciotek i pociotków, przewalających się codziennie w gościach. A jeśli nie dzwoniono na potegę, to tylko dlatego, że mało kto miał telefon.
Jeszcze jakieś trzy dekady temu funkcjonował tzw. grzecznościowy. Działał on w taki sposób, młodzi czytelnicy, że do sąsiadki z dołu, na przykład, ktoś dzwonił na nasz numer. Schodziło się wówczas do niej, pukało, wołało: „Danka, siostra”!
Koszmar według dzisiejszych standardów, prawda? Ale bywało gorzej, gdy Danka na ów telefon wcześniej się – ha! – z siostrą umawiała. Na wszelki wypadek przychodziła wówczas na za pięć przed, by nie przegapić połączenia. Częstowano ją herbatą, a po rozmowie zostawała jeszcze na pogaduchy.
Tyle z mroków dziejów, gdy ludzie patrzyli na siebie i ze sobą przebywali. Lockdown się skończył, kolejny czeka nas pewnie dopiero jesienią. A ty z kim dziś się nie spotkasz i z kim nie porozmawiasz?

Felieton ukazał się w najnowszym Fashion Magazine.
Moje codzienne komentarze czytaj na Facebooku <KLIK>, a ładne rzeczy, ładne miejsca i ładne stories oglądaj na Instagramie <KLIK>. I NOWOŚĆ: podcasty do słuchania m.in. na Apple i Google Podcasts, na YouTube <KLIK> i Spotify <KLIK>.
Fot: Pavan Trikutam/ Unsplash
13 Komentarze
Agi
2 lipca 2021Doskonały tekst, come sempre zresztą 🙂
Saluti dalla Polonia <3
michalzaczynski
2 lipca 2021Dziękuję, grazie mille.
Katie
3 lipca 2021Dobrze napisane. Szczerze marzę o tym, żeby ktoś wpadł bez zapowiedzi! Nie obchodzi mnie, że jestem bez make upu, że nie mam ciasta ani owoców, że mój dom nie wygląda jak konto na IG. Zapraszam!
michalzaczynski
3 lipca 2021Czyżbym był zaproszony? 🙂
Pani od PR-u
3 lipca 2021W punkt tekst! Ostatnio nad tym myślałam, kiedy to się stało, że w domu mniej gości witam, a jak już zapraszam ich to nie mają czasu na odwiedziny. Wiadomo, odkąd Duszek zawitał to i goście odpuścili z obawy przed utratą kończyny, ale żeby tak od razu 😉
michalzaczynski
3 lipca 2021w sumie też trochę bym się go obawiał 🙂
Justyna
4 lipca 2021Szczerze też za tym tęsknię. Jakiś czas temu,kiedy odwiedziłam mamę w moim rodzinnym mieście, zdziwiłam się gdy nagle wpadła do niej sąsiadka na pogaduchy. Tak po prostu, bez zapowiedzi. Zaserwowałam kawę, podałam na stół ciastka, czekoladę i to co było dostępne i było miło i przyjemnie. Potem przysłuchiwałam się ich rozmowie, tak samo jak 30 lat temu, kiedy byłam małą dziewczynką. W Warszawie również mam świetnych sąsiadów, z którymi się odwiedzamy, ale nie są to już odwiedziny bez zapowiedzi. Mam opory w tym , aby zapukać do kogoś do domu, usiąść w fotelu i pogadać o tym co nowego. Ale chętnie ugoszczę kogoś, kto wpadnie do mnie. 🙂
michalzaczynski
5 lipca 2021ja może mniej, zwłaszcza gdy mam bałagan, ale pogaduchy – zawsze 🙂
Tomek
6 lipca 2021Z ust mych wyjęte, że tak powiem 🙂 Ciekawe są też reakcje ludzi jak zaczynam temat w podobnym tonie. Często widać na ich twarzach konsternacje. Zaczynają zadawać pytania, z których widać że to dla nich nic dziwnego. Mówię o tych, których nie podejrzewałbym o taki styl komunikacji.
efka
9 lipca 2021Dodałabym do tego jeszcze temat esemesów. Czyli pisania elaboratów jeden za drugim, zamiast właśnie chwycenia za telefon, zadzwonienia i streszczenia w paru żołnierskich słowach o co chodzi. Lepiej jeszcze jak w tej pisaninie prowadzi się zażarte spory..
michalzaczynski
23 lipca 2021o tak! i godzinna dyskusja (z czego pół godziny mija na przepraszaniu za autokorektę)zamiast pięciu minut przez telefon.
Jarmolowska
30 września 2021Ale Michal. To raczej w metropoliach tak jest. Tu u mnie na wsi pod Garwolinem czasem blagam sile wyzszą zeby nikt nie przyszedl.Bo bylby 17 osobą tego dnia. Jeszcze gadamy przez ploty. Od kuzynki wracam z szarlotką a od sąsiadow z buraczkami i szczypiorem.. Mamy model włoski-szczęsliwie.
Serdeczności!
michalzaczynski
30 września 2021To gratuluję! Marzy mi się, swoją drogą, sąsiadka z buraczkami. Na południu Włoch właściwie nie istnieją (buraczki, nie sąsiadki).