Maciej Zień: 25 lat w polskiej modzie. Jubileuszowa rozmowa z projektantem.

Moda, Wywiady | 11 grudnia 2023 | Brak komentarzy

Ćwierć wieku w branży. A – z wyjątkiem kilku perturbacji – niezmiennie na szczycie. I o jednym, i o drugich rozmawiamy tuż przed dzisiejszym pokazem w Teatrze Wielkim w Warszawie. Może nie znamy się dobrze prywatnie, ale lubię Maćka, a każda pogawędka z nim to dla mnie frajda. I sporo chichrania się, bo wyróżnia go kapitalne poczucie humoru. Nie mam sumienia go zadręczać: emocje przed hucznym – nazwijmy to – benefisem sięgają apogeum. A pracy jeszcze tyle, że chyba nie pójdzie dziś w ogóle spać. Zatem szybko odpytuję go z całej jego kariery.

Jest trema?

Są nerwy, bo urosło to do wielkiej imprezy. Dziś spytałem dziewczynę, która pomaga mi przy pokazie, ile osób jest weń zaangażowanych. Powiedziała, że 340! Możesz to sobie wyobrazić? Nawet nie znam wszystkich, którzy będą pracowali przy wydarzeniu. Załoga Teatru Wielkiego, Opery Narodowej, modelki, obsługa after party… Przeraża mnie to. Na ostatniej próbie dotarło do mnie, że wynajmuję to miejsce na cały dzień. Poczułem ogromną odpowiedzialność. Zwłaszcza, że pokaz produkujemy wewnętrznie. Od lat pomaga mi w tym niezawodna Klaudia Bartmańska; reżyseruje i choreografię układa Kasia Sokołowska, a Agnieszka Ścibior stylizuje.

Jest też stres, bo mamy mało czasu na próby. Po północy możemy dopiero zwozić rzeczy (- rozmawiam z Maciejem po godz. 21- przyp MZ). Do tego ponad tysiąc zaproszonych gości…

To może odciągnę cię na chwilę od tego i powspominamy. Pierwszy sukces?

Pokaz na lubelskich Prowokacjach, od tego wszystko się zaczęło. Miałem 17 lat, chodziłem jeszcze do liceum. Moja kolekcja przewinęła się przez prasę lubelską, później ogólnokrajową. Krytycy zgodnie uznali, że była najlepsza. Zaczęto mnie zapraszać na rozmaite imprezy w całej Polsce.

A największy sukces?

To że nabrałem dystansu, dojrzałem. Że wiekszą przyjemność czerpię z pracy niż się nią stresuję. Nie licząc jutrzejszego pokazu, ale tu stres jest nieunikniony. Kiedyś najważniejszym dla mnie było – wiem, że teraz wydaje się to głupie – zadowolić innych. Obecnie robię to, co chcę i jak chcę.

Przełomowy moment w karierze?

A wiesz, że rozpoczęcie współpracy z marką Tubądzin? Dała mi środki na realizację własnych wizji, ale i zacząłem spełniać się jako projektant wnętrz. Bardziej wszedłem w tą branżę. Stała się też dla mnie odskocznią: gdy jestem zmęczony modą, mogę zająć się wnętrzami. Owo skakanie z jednej dziedziny do drugiej daje mi też oddech. Cały czas mogę zajmować się czymś twórczym…

… ile lat pracujecie razem? Jakichś pięć? 

Dwanaście! Też nie wierzę, jak czas płynie. Dziś podeszła do mnie makijażystka i pochwaliła się, że jej mama też u mnie kiedyś malowała. Pomyśl: pracuje dla mnie już drugie pokolenie makijażystek!

Najtrudniejszy moment?

Wypalenie. Na pewien czas w ogóle przecież zaprzestałem projektowania.

To było sześć lat temu, działy się wtedy przykre rzeczy z konfliktem z inwestorem włącznie.

Te zawirowania biznesowe spowodowały, że moda mnie zwyczajnie wykończyła. Musiałem sobie dać odpocząć, odsunąć się.

Co pomogło ci wrócić?

Czas. Przemyślałem wiele spraw. I to, że przezwyciężyłem wypalenie też uznałbym za jeden z życiowych sukcesów. To coś, co chciałbym powiedzieć młodym projektantom: jesteśmy tylko ludźmi, artystami; nie znam takich, którzy mają wyłącznie świetne kolekcje. Zawsze trafi się słaba, gorszy sezon, kiedy nie wychodzi tak, jak byśmy to sobie wymarzyli. I trzeba sobie na to pozwolić, przerwać, zatrzymać się.

Dla niektórych może to być paraliżujące. Mają na utrzymaniu siebie, firmę, gonią ich terminy albo zwyczajnie boją się, że po przerwie nie będą mieli do czego wracać.

I tak tworzy się błędne koło. Tymczasem to konieczne. Musisz odzyskać wolność, by tworzyć dalej. Ja odzyskałem i już się nie boję. Będzie gorzej? Trudno. Oczywiście, trzeba będzie popracować, by wrócić na dobrą falę, bo nie o to tu chodzi, by bezczynnie leżeć. Każda kolekcja wymaga olbrzymiej pracy. Przy tej jestem już po trzeciej kroplówce, bo tak ona jest fizycznie wykańczająca. Jeśli jednak kochasz to, co robisz, to po prostu jedziesz dalej. Zwłaszcza w tak intensywnym zawodzie. A pokaz to Mount Everest pracy –  odpowiadasz jednocześnie za oświetlenie, grafikę i efekty wizualne, za włosy, produkcję samych ubrań, wykroje, wzory, hafty, zaprojektowanie tkanin i haftów. I jeszcze zapraszasz gości, co pochłania czas. I czego nie lubię. Czuję, że bezwględnie muszę skoncentrować się na kolekcji, a odpowiadam na SMS klientek, które pytają, czy mogą przyjść z koleżanką. Jednak zasypiam z uśmiechem i cieszy mnie to, co robię.

Czego nauczyły cię porażki?

Żeby dbać o higienę, gdy czujemy się źle.

Ty jak o nią dbasz? 

Wyjeżdżam na wakacje do ciepłych krajów. Chodzę po muzeach, restauracjach. Jeśli nie mogę sobie na to pozwolić, to jadę choćby na bazar i kupuję rzeczy na dobrą kolację. Ostatnio ugotowałem świetny makaron z grzybami.

Pierwsza muza?

Renata Przemyk. Miałem niecałe osiemnaście lat, gdy poszedłem na jej koncert do jednego z lubelskich klubów. Zabrałem ze sobą płytę do podpisania oraz przygotowanych dla niej w teczce kilka rysunków. Spytałem, czy nie zechciałaby, żebym coś jej uszył. Tak się zaczęło. Pierwsza była czarna mini na ramiączkach, skrzyżowana na plecach. Renata zakładała do niej glany.

A muza życia?

Aneta Kręglicka. Kocham ją miłością absolutną od 20 lat. 

Kto – oprócz niej – jest twoim najlepszym przyjacielem w branży?

Kate Rozz. I nikt więcej. W branży nie mam więcej przyjaciół.

Największa inspiracja?

Muzea. Sztuka, malarstwo, fotografia. Renoir, Rodin, Basquiat. 

Auguste Renoir: „Kobieta z parasolką w ogrodzie”

Ulubiony własny pokaz?

W 2011r. na Torwarze. 

Pamiętam, że posadziłeś wtedy las, modelki chodziły pośród drzew. Światowy rozmach…

…był magiczny, naprawdę udało mi się wyczarować coś spektakularnego. Kolekcja też się udała, sukienki z organzy szybko stały się moim znakiem rozpoznawczym. 

A najbardziej wystawny? W tamtej dekadzie to były niemal bankiety do rana. Jadło się jak na weselu (wspominam o tym zresztą TU).

Nadal na Torwarze. Imponujący był też w Teatrze Wielkim, gdzie modelki wyjeżdżały z podziemia. No i pierwszy pokaz w Pałacu na Wodzie w Łazienkach, w 2010 r.

Z tych bezsprzecznie pamiętnych wymieniłbym jeszcze ten w kościele. Powiedzieć, że media podniosły wrzawę, byłoby wyrażeniem dyplomatycznym.

Dla mnie był bardzo ważny. Sama kolekcja niosła elementy futurystyczne, w zamierzeniu była rodzajem łącznika między życiem na Ziemi a kosmosem. 

Byłeś pierwszym w Polsce, który w świątyni urządził pokaz…

… i ostatnim (śmiech).

Z której kreacji jesteś najbardziej dumny?

Z sukienki z organzy, w której Alicja Bachleda Curuś wyszła na festiwalu w Gdyni w 2010 roku; dodam, że w kolorze roku 2024 wg Pantone’a; tj. brudnym brzoskwiniowym. Mam nadzieję, że taką wyjątkową kreacją będzie też ta, w której Aneta Kręglicka rozpocznie dzisiejszy pokaz.

Alicja Bachleda Curuś (pierwsza z prawej) we wspomnianej sukni. Magdalena Cielecka i Grażyna Torbicka (pierwsza i trzecia od lewej) też „w Zieniu”.
Sonia Bohosiewicz – w sukience Riny Cossak. Źródło: Viva!

Czego nie udało ci się osiągnąć, na czym ci zależało?

Kiedyś wydawało mi się, że chciałbym mieć wiele sklepów i sprzedawać modę bardziej masową. Rządzić ulicą. Lecz gdy zacząłem rozbudowywać firmę, zrozumiałem, że to nie to. Więc nie żałuję. Z pewnością jednak zawsze chciałem pracować i tworzyć gdzieś w ciepłych krajach. Tak jak udało się to tobie. Mnie nie wyszło.

Nie mów hop, mamy globalne ocieplenie. Błąd, którego mogłeś uniknąć?

Pewne błędy po prostu trzeba popełnić. By na nich się uczyć. Powinienem był bardziej zwracać uwagę na ludzi, którymi się otaczam.

Jak to robić?

Być bardziej czujnym. Nie wiem, jak dokładniej to wytłumaczyć…

Bo po prostu chyba się nie da?

Widocznie w życiu trzeba kilka razy się sparzyć. Nie ma wyjścia.

Tych dwadzieścia parę lat temu miałeś świadomość, że jesteś pionierem? Że to od ciebie de facto zacznie się moda autorska w wolnej Polsce?

Miałem poczucie, że tworzę historię. 

Młodzi projektanci mają teraz łatwiej czy trudniej niż ty wtedy?

Mają inaczej. Gdy ja zaczynałem, musiałem wszystkim tłumaczyć, co to znaczy projektant mody, bo uważano mnie za krawca. Zawód projektanta wtedy nie istniał. Nie rozumieli, co do nich  mówię. Wtedy też tworzyły się pisma typu „Viva”, zawiązywało się środowisko modowe. Teraz młodzi mają nieporównywalnie większą konkurencję, jednocześnie jednak doszło im – jak dziś każdemu – dodatkowe zajęcie, tj. social media. Przy okazji jubileuszowego pokazu mam wrażenie wręcz, że to drugie tyle roboty. Ludzie! Nie mogę podopieszczać sylwetek, bo mam do załatwienia setki rzeczy i zobowiązań związanych tylko z Instagramem.

Ogólnie to – o widzisz, a propos pytania o popełnione błędy – żałuję, że na początku swojej drogi nie poszedłem na kilkuletnie porządne studia zarządzania i marketingu, które lepiej by mnie przygotowały do mojego zawodu.

Tyle że mógłbyś wtedy się dowiedzieć, że szanse na sukces są małe, za to pracy, nerwów i wyrzeczeń mnóstwo.

Możliwe.

Czego ci życzyć na kolejne 25 lat?

Zdrowia. Resztę sobie ogarnę.

Zdjęcia: archiwum Macieja Zienia, o ile nie podpisano inaczej.

Słuchaj moich podcastów <TU>, komentarze czytaj na Facebooku <KLIK>, a ładne rzeczy, ładne miejsca i ładne stories oglądaj na Instagramie <KLIK>

Dodaj komentarz