„Balenciaga. Mistrz nas wszystkich”. Premiera nowego wydania biografii mistrza krawiectwa.

Czy Balenciaga był nudziarzem? Możliwe. Poświęcony mu sześcioodcinkowy serial, jaki w styczniu zaserwował Disney +, raczej nużył niż fascynował czy – tym bardziej – bawił. Z biografią projektanta autorstwa Mary Blume sprawa jest odwrotna.

Jasne, urodzony w Kraju Basków Cristobal (drobna uwaga – jego nazwisko składa się z pięciu sylab, nie z czterech, jak dziś gromadnie się wymawia) był mistrzem krawiectwa, któremu hołd składali wszyscy wielcy, z Diorem i Chanel włącznie. Projektował dla królowej Belgii Fabioli, dla Grace Kelly, Avy Gardner. Jackie Kennedy i rozmaitych socialites. 

Wymyślił kilka nowych krojów sukienek, w tym sukienkę – tunikę, bombkę czy moją ulubioną suknię ślubną z 1967 roku, z charakterystycznym nakryciem głowy, ponoć „w kształcie kubełka na węgiel”, przypominającą strój zakonnicy z welonem, tyle że biały.

Był nieznośnym perfekcjonistą, godzinami wypruwającym i poprawiającym rękawy. Introwertykiem stroniącym od ludzi (i mediów), aż wręcz wątpiono w ogóle w jego istnienie. A jeśli, to czy ma życie prywatne, choć przez lata związany był z polsko-francuskim arystokratą Władziem Jaworowskim (także tu – nawet anegdot brak). Był więc niekwestionowanym wizjonerem mody, guru, pracoholikiem. Kimś, kto wzbudza szacunek, może i podziw, ale niekoniecznie sympatię.

A jednak – a może pomimo tego – „Mistrza nas wszystkich” czyta się szybko i z satysfakcją. Równorzędnymi – jeśli nie ważniejszymi, co w sumie charakteryzuje każdą dobrą biografię – jej bohaterami są bowiem czasy, w których Balenciaga robił karierę. Oraz ludzie z czasami owymi związani. Rywale kreatora, jego pracownicy i klienci. Autorka uchwyca tym samym ducha epoki. Z humorem, swadą, ale i dosadnie, kiedy trzeba. Na przykład, gdy opisuje wojenny Paryż w jednym z najciekawszych fragmentów książki.

W Paryżu zapanowała po trosze nuda, po trosze strach. (…) Simone de Beauvoir zastanawiała się w pamiętniku, jaka będzie ta wojna i co właściwie znaczy słowo „wojna”.. Reflektory samochodów i latarnie uliczne barwiono na niebiesko, niebieskie były też zasłony na okna; miało to chronić przed atakami z powietrza i nadawało miastu wygląd nie z tej ziemi. Po wyjściu ze schronu po alarmie oczom paryżan ukazywało się niczym niezmącone niebo i zabytki w stanie nienaruszonym. Może to wszystko był tylko zły dowcip, tandetna, marna podróbka wojny? (…).

Bogatsze dzielnice opustoszały, bo towarzystwo uciekło na południe – po raz pierwszy bilety na pierwszą klasę trudniej było dostać niż na trzecią.

Naczelna „Vogue’a” Edna Woolman Chase zadepeszowała z Nowego Jorku do Bettiny Ballard: „Napisz artykuł o tym, co elegantki noszą w schronach”. Piguet szył dzianinowe kombinezony, Hermès zabrał się za produkcję skórzanych pokrowców na maski gazowe oraz kaszmirowych śpiworów, Schiaparelli wbudowywała mufki w kieszenie sukienek, żeby można było w nich stać w kolejkach na zimnie, a najlepszy schron znajdował się w „Ritzu” i oferował koce podszyte futrem (…).

Balenciaga był teraz gwiazdą, a prasa i kupcy – jak donosił londyński „Daily Express” – przepychali się, by wejść na pokazy (…).

Nie był to odpowiedni moment na bohaterstwo, ponieważ najgorsze, co mogło przydarzyć się Francuzom, już się przydarzyło: runął ich własny obraz siebie.

W czasie bitwy o Anglię kręgosłupy usztywniły się, a podczas działań we Francji zwiotczały. Anglia kocha wykazywać się w obliczu nieszczęścia, Francja zaś kocha własną dostojność, z której jednak nic nie zostało. Francuzi stali się jednocześnie ofiarami i wspólnikami zbrodni. Jedynym ich celem było żyć dalej, cokolwiek by to miało znaczyć (…).

U Balenciagi było cicho, drogo i lodowato, tak jak i w całym Paryżu. Po wojnie pracownica przymierzająca suknię na Carmel Snow [redaktorkę Harper’s Bazaar – przyp. MZ] przepraszała, że jej permanentnie przemarznięte dłonie nie ruszają się dość sprawnie. Winda nie działała, klientki musiały więc wdrapywać się po schodach, ale przychodziły i tak. „Zamknęło się bardzo wiele domów mody. Był wielki popyt na Balenciagę” – opowiadała Florette [sprzedawczyni u Balenciagi – przyp. MZ] . W 1943, u szczytu wojny, wyniki sprzedaży Florette wsparte wysokimi cenami przerosły wyniki z roku 1938. Zamawiano luźne spodnie do chodzenia po domu albo na wsi, pumpy na rower, podszyte futrem podomki i jednoczęściowe trykoty z dekoltem amerykańskim, zwane bain de soleil dla odprężonych kobiet przebywających na południu kraju (…).

Jako hiszpański obywatel [Balenciaga] w okupowanym Paryżu cieszył się wyjątkowym statusem: mógł odwiedzać swoje sklepy w neutralnej Hiszpanii i przywozić materiały, które – choć gorszej jakości niż te dostępne we Francji przed wojną – były lepsze niż to, co było wówczas do kupienia. 

Kolejnym przywilejem była obecność w amerykańskiej prasie. Francuski „Vogue” został zamknięty, wobec czego we Francji nikt nie pisał o modzie, tymczasem w Stanach „Vogue” i „Harper’s” pokazywały od czasu do czasu hiszpańskie projekty Balenciagi (…).

Podobnie jak inne neutralne w czasie wojny stolice, Madryt tętnił życiem i luksusami. Alianci i Niemcy zabiegali o wsparcie Hiszpanii. Pełno było szykownych szpiegów (Chanel podobno szpiegowała na rzecz Niemców, a aktor Leslie Howard dla Brytyjczyków); z Nowego Jorku na przyjacielską wizytę do Franco przyjechał arcybiskup (później kardynał) Francis J. Spellman; w amerykańskiej ambasadzie wyświetlano Przeminęło z wiatrem (Francuzi obejrzeli ten film dopiero po wyzwoleniu); a w 1943 roku otwarła się filia „Horchera”, najlepszej restauracji w Berlinie. Może i było to niestosowne, ale jakże radosne. 

Pewnego razu ośmieliłam się zapytać Florette, czy jej zdaniem Balenciaga miał sympatie proniemieckie. Był to jedyny raz, kiedy widziałam ją rozgniewaną. „Pani nic nie rozumie” – odparła. 

Rzeczywiście, nie rozumiałam i nie rozumiem tej epoki. I myślę, że nie zrozumie jej nikt, kto nie doświadczył jej na własnej skórze. Nie rozumiem, jak to możliwe, że mimo wieloletnich poszukiwań nie znalazłam ani jednego paryżanina, który w dwa słoneczne poranki w lipcu 1942 roku zauważyłby pięćdziesiąt autobusów miejskich transportujących ku zagładzie 13 152 Żydów eskortowanych przez francuską policję (…).

Pośród ubrań największy problem stanowiły buty. Brakowało skóry, a nawet na naprawę trzeba było mieć kupon. Pojawiły się przeróżne drewniane platformy. „Wraz z obuwiem zmienił się cały sposób chodzenia Francuzek – zauważyła Lee Miller. – W miejsce przedwojennych podskakujących pośladków i drobnych kroczków pojawiły się długie, szybkie kroki i podnoszenie od razu całej stopy”. 

Tylko jeden fryzjer w całym Paryżu dysponował suszarką (ciepło generowali krzepcy młodzianie na rowerach treningowych).

Kobiety nosiły więc turbany albo wysokie czuby z włosami powiewającymi z tyłu. Starały się, jak mogły, ale wyglądały tak dziwacznie, że narodziła się pewna teoria: że Francuzki specjalnie się szpecą, by zadrwić z wroga”.

Będąc świadkiem paryskiej rewolty i obawiając wojny domowej jak ta w Hiszpanii, Balenciaga wycofał się ze świata mody w 1968 roku w wieku 74 lat i wrócił do ojczyzny. Jego dom mody należy dziś do koncernu Kering.

Mary Blume: „Cristóbal Balenciaga. Mistrz nas wszystkich”. Przekład – Marta Kitowska. 224 stron, wyd. W.A.B. Wydanie w sprzedaży od 25 września 2024r.

Partnerem wpisu jest wydawnictwo W.A.B.

Słuchajcie moich podcastów <TU>, komentarze czytajcie na Facebooku <KLIK>, a ładne rzeczy, ładne miejsca i ładne stories oglądajcie na Instagramie <KLIK>.

2 Komentarze

  1. Kasia
    25 września 2024

    Dzięki za rekomendację. Właśnie kupiłam. Pozdrawiam!

    Odpowiedz
  2. michalzaczynski
    25 września 2024

    cieszę się. dziękuję!

    Odpowiedz

Dodaj komentarz