Mariusz Przybylski: Fire Walk with Me. Kolekcja na jesień i zimę 2017. Relacja z pokazu

Moda | 23 listopada 2016 | Brak komentarzy

Fire walk with me, najnowsza kolekcja Mariusza Przybylskiego, o nazwie zaczerpniętej z „Twin Peaks” to kolejna odsłona jego silnie określonej, obranej kilka ładnych sezonów temu estetyki. Może pora zmienić kurs?

15129599_1309473282419613_3253698177231854793_o

Przybylskiego uwielbiam za jego proekologiczne działania. Bez znaczenia, czy mowa o tak dużych przedsięwzięciach, jak odrębna kolekcja stworzona wyłącznie z materiałów z odzysku, czy o małych, ale szczytnych, jak wyprodukowana z używanych swetrów torba, będąca wynikiem współpracy z WWF i Vive, pionierem na rynku używanych tkanin. Jednak odbiór jego „regularnej” twórczości nie jest już tak jednoznaczny.

Oczywiście, jak zawsze, w jego nowej kolekcji znalazło się sporo smakowitości. Choćby grochy. Obsesyjnie skaczące po każdym praktycznie elemencie garderoby w pierwszej sekwencji pokazu, nadały kolekcji lekkiego, dowcipnego, nieco frywolnego charakteru. Były niczym nakłucie balonika i zmaterializowaniem odwiecznego zaklęcia „bawmy się modą”, dogmatu tyleż popularnego, co rzadko w sumie realizowanego. U Mariusza ta zabawa miała swój wdzięk i sens.

15195902_1309472842419657_2895286338243023137_o 15194340_1309472969086311_1507880288019523345_o 15168828_1309473662419575_4611889173904443907_o 15069150_1309473092419632_4692069727988955715_o

15129643_1309472759086332_991999262165309740_o

Dawno nie było już w polskiej autorskiej modzie męskiej – nie licząc może UEG – poczucia humoru w dobrym guście i przy zachowaniu odpowiednich proporcji. Przy okazji też ta część kolekcji zneutralizowała poważną, mistyczną niemal atmosferę, wytworzoną dzięki nagim modelom, zastygłym w czerwieni na scenie.

Nieco mniej chyba ten zabieg udał się w przypadku nadruków w strzały przebijające serce. Zbyt przypominały szkielety. Zapewne celowo (metafora miłości silnej jak śmierć, tudzież do grobowej deski?), jednak na nogawkach spodni, dla przykładu, owe piszczele załamywały się, co naturalne dla tkaniny, ale zniekształcające optycznie sylwetkę. Nie mniej docenić trzeba pomysł; dobrze, gdy kolekcja ma charakterystyczne, łatwo zapamiętywalne detale, pozwalające na błyskawiczne rozróżnienie jej od konkurencji.

15122989_1309473585752916_424486701239820078_o 15111080_1309472719086336_8000961796882757426_o

Podobać się mogą dodatki, z czapkami przypominającymi te torreadorów (elementów typowych dla ich strojów można było dopatrzeć się zresztą więcej, by wspomnieć o krótkich spodniach czy drobnych pomponikach) i grubymi, długimi szalikami na czele. Interesująco wyglądały „wiktoriańskie” suknie, nieprzyzwoicie niemal transparentne (mam już swoje typy, które gwiazdy chętnie by je założyły, a które dobrze by w nich wyglądały) i ciekawie kontrastujące z na wskroś współczesną częścią kolekcji.

15069147_1309474369086171_5675597142698716167_o 15129038_1309473285752946_6179867859034899348_o 15138406_1309474695752805_62519481801665620_o 15138401_1309472315753043_6140510956431005087_o

Przybylski, jak zwykle, pobawił się nieco męską klasyką, oszczędniej jednak tym razem ją dekonstruując. Znów zaserwował nam też kolorowe, krzykliwe wzory. Zestawienie takich spodni z uderzająco tradycyjnym – jak na Mariusza – trenczem i sportowymi butami – to żywy dowód na to, ile świeżości może wnieść do kolekcji dobra stylizacja; w pozostałych przypadkach sprawiały wrażenie remake’ów jego poprzednich kolekcji, w tej samej w dodatku kolorystyce.

15137423_1309473955752879_1715563790994737587_o

Takich momentów było więcej. Dziwi fakt, w jak znacznej części najnowsza kolekcja Mariusza pokrywa się z jego poprzednią, „White Wolf”. Zwłaszcza, że przecież sama „White Wolf” także obficie bazowała na autocytatach. Nie jest to zatem wypadek przy pracy lub krótkotrwałe, silne zauroczenie własnymi pomysłami, lecz w pełni świadome, konsekwentne działanie. Skutkiem czego „Fire walk with me” to w zasadzie kolejny element jednej dużej kolekcji na kilka sezonów, rozpoczętej tą na wiosnę i lato 2015, „Wild at Heart”.

Powtarzają się zarówno konkretne elementy garderoby, patrz: ramoneski, jak i rozwiązania (panel pod klapą marynarki, dla przykładu), ale też kroje, kolory, stylizacje (choćby golf pod białą koszulą zapiętą pod szyją). Znów symetryczne aplikacje o rodowodzie azteckim i południowoamerykańskich kultur – w podobny sposób rozmieszczone kryształki, pomponiki czy koraliki na bomberach, marynarkach, spódnicach czy prościutkich sukienkach. To już nie jest wierność swojemu stylowi, tylko autoplagiat. No cóż, może do trzech razy sztuka?

This slideshow requires JavaScript.

This slideshow requires JavaScript.

This slideshow requires JavaScript.

This slideshow requires JavaScript.

 

 

 Fot: Filip Okopny

 

 

 

Dodaj komentarz