Nie moje dzieci, nie moje gofry. Jak czytać paragony grozy.
„Pan Jakub był w szoku, gdy zobaczył paragon”, czytam w Wirtualnej Polsce. Dlaczego w ogóle to czytam?
Po pierwsze, jak każdy jestem podatny na clickbaity. Skoro był w szoku, to na pewno wydarzyło się coś niezwykłego, prawda? I niby tysiąc razy nabierałem się na moralitety typu „Znalazła na strychu kilka desek. Nie uwierzysz, co z nich zrobiła”, a nadal sprawdzam, czy na pewno nie uwierzę. I co z nich zrobiła.
Po drugie, bo wyrosłem przecież w kulturze, gdzie pieniądze są tematem tabu, przez co emocjonują silniej niż powinny. W Ameryce, gdzie wszyscy wiedzą, kto ile ma i zarabia, paragony nie wzbudzają niezdrowej podniety. Poza tym, nie ma takiego paragonu, którego tam by nie opłacono.
Po trzecie, bo w wakacje na portalach internetowych w ogóle niewiele innego jest do czytania. Cennik smażalni nad morzem to obecnie epicentrum debaty publicznej.
Panu Jakubowi, bo na bank jesteście go ciekawi, przyszło do zapłaty ponad pięćset złotych. Za cztery osoby. W zamian: skorupiaki, dwa kilo ryb w tym turboty i sandacze, dodatki, alkohole, przystawki. „Nawiasem mówiąc niezły mieli spust, żeby w cztery osoby wpierdzielić 2kg ryby. Przecież to po pół kilo na głowę, a tam poszły jeszcze krewetki, śledzik, fryty i surówki”, pospiesznie obliczyła jedna z komentujących.
A dokładniej jedna z tysięcy komentujących, bo tylu właśnie zebrało się pod tekstem o przygodach pana Jakuba w ciągu ledwie kilkunastu godzin od publikacji. Nie licząc komentarzy do komentarzy oraz komentarzy do komentarzy do komentarzy. Znaczy: artykuł wziął i „w sieci wrze”.
Tymczasem – przykra rzecz. Naród nie wykazał się empatią. „Po pierwsze ceny normalne, Po drugie analfabeta, czyli nie czytamy cennika, po trzecie nieuk – normalni wiedzą, że turbot jest duży i zaważy, po czwarte po co bieda wchodzi do restauracji, po piąte ślepota nie widzi tańszych miejsc? Po szóste mściwy przegrany antykapitalista”, zdiagnozował. Uuuuu, grubo. Wyczuwam swądek klasizmu. Maja Staśko by umarła, gdyby to przeczytała.
Ci bardziej lapidarni w przekazie zredukowali pana Jakuba do krótkich, żołnierskich słów: „Poszedł do najdroższej knajpy, a później ryczy ciotka w mediach”. Czemu akurat ciotka? Nie wiadomo. Może autokorekta. Ale i tak nikt nie zwracał na nią uwagi. „Pan Kuba pyta teraz, jak żyć”, nie dawał bowiem za wygraną portal, prowokując kolejne reakcje.
Z miejsca posypały się na przemian inwektywy i adresy tańszych opcji konsumpcji: od Biedronki przez własną kuchenkę turystyczną Prymus po bistro „U Władka”, drugie zejście do plaży, po lewej. I tak do następnej publikacji.
A te wyskakują na portalach niczym sprężyny z wersalki porzuconej pod altaną śmietnikową. Za grozę uznawana jest ryba za 110 zł, ale i te za 36 i 39 zł, bo przecież w ogóle nie o ceny tu chodzi. Pani Agata z synem w Chałupach narzeka na porcję zbyt dużą, pan Michał z żoną w Ustce, na zbyt małą. Do Świnoujścia, Dębek, Helu dołączyły Zgierz i Nysa. Może i mało nadmorskie, ale jak nie miały, skoro portal rozkręcił akcję #PokażParagon („Piszcie do nas przez Dzieje się. wp. pl”)? Nie tylko ten zresztą, bo każdy szanujący się ma dziś własne kampanie, własne paragony i własnych ogarniętych ich psychozą czytelników.
Na przykład, pana Dariusza w Mielnie. Na Wyborczej. pl „Dzieciaki chcą na przemian lody, gofry, kołacze (…). Robi się naprawdę zawrotna kwota”, grzmi – powiedziałbym – oskarżycielsko. Kogo oskarża? Jego palec zdaje się wskazywać szerokie grono społeczno-polityczne, od chciwych restauratorów po rząd, obecny i poprzedni, a pewnie i nas, żyjących z jego podatków. Siebie jednak oszczędził. Oj, czy nie zbyt pochopnie?
Nie umknęło bowiem czytelnikom podsunięcie mu prostej prawdy: otóż można dzieciom uświadomić, że nie muszą zawsze mieć wszystkiego, czego zachcą. Ba, w swoim życiu pewnie nie będą tego miały anyway. W tym kołaczy, ma się rozumieć. A już z pewnością nie muszą codziennie jeść gofrów. Może i nawet nie powinny: cukier, próchnica, te sprawy?
Oczywiście, nic mi do tego. Nie moje dzieci, nie moje gofry. Niech jedzą i sto dziennie, tylko wolałbym, by nic do tego nie było mi już na zawsze. By temat ów konsekwentnie pozostał w rodzinie (pana Dariusza) i by media zajęły się istotniejszymi sprawami.
Niestety. Próżny trud, pobite gary. Jest wręcz odwrotnie, bo akcja nabrała międzynarodowego rozmachu. Spoiler: za granicą jest zwykle taniej i uczciwiej niż w tej lichwiarskiej Polsce.
„Paragon z Węgier. Polak kupił pizzę i piwo. Zdziwieni?”.
„Czytelniczka pokazała paragon z Bośni (…). Uczta godna królów za śmieszne pieniądze (…) a na środku stołu tacka z chlebkami pita, którymi można się jeszcze dopchać”.
„Zapłacili za obiad na Bali 100 tys. IDR! Czy to dużo?”.
A skąd!
Portale to szanują. I rozumieją. Wszak dopiero co „Bosacka pokazała cenę toalety. To odbiera chęć na wakacje w Polsce”. Nie dziwota, że pani Halinie odebrało. „Drożej sram, niźli jadam; złe to obyczaje”, zacytowali w konsekwencji fraszkę Kochanowskiego co elokwentniejsi internauci („Na ucztę”, całość TU).
Zwłaszcza, jeśli jadam na Bali, ma się rozumieć. Bo z taką Chorwacją już różnie. „Nie obyło się bez zaskoczeń”, zagajają dziennikarze Onetu w swojej relacji. A precyzyjniej: w głównym tekście Onetu tamtego dnia. Czyli że ważnym. Szesnaście opatrzonych ściskającą za serce dokumentacją fotograficzną godzin męki publicystki w autokarze (za jakieś trzysta złotych, poza weekendem taniej), by zjeść pizzę (fot nr 1; 53 zł), frytki i kalmary z menu dziecięcego (nr 2) i okonia (nr 3; łącznie koło 200zł), a popić to zimnym piwem, „o którym marzy niejeden turysta” (14zł) oraz – i tu obiecane zaskoczenie – dzbankiem coca coli za 63 złotych.
Jak wygląda Chorwacja? Gdzie pójść, co poznać, czym się zachwycić? To drugorzędne. Nie po to przecież jedziemy za granicę, by coś zobaczyć.
Ani na wakacje. Zamiast tego: parada cenników, rachunków, paragonów i cen z marketowych półek. Czy było smacznie? W sumie nie wiadomo. No ale tego nie dowiemy się z żadnego tekstu z paragonem grozy.
Może poza podróżniczym reportażem z Bułgarii (przelot od 400 zł bez bagażu, 20 zł bus z lotniska do Pomorie). Wysłanniczka „Noizza” poleca w niej między innymi minipączki z frużeliną (smażone na miejscu, więc zawsze świeżutkie) i rozpuszczalną kawę Nescafe na zimno za 10 zł, „Pycha!”. Istotnie, dla smakoszy jajecznicy z proszku czy mrożonych kajzerek – jedno wielkie mniam. Do tego wino. „Nieważne, czy białe, czy czerwone – każde jest dobre i w dodatku tanie”, choć „im bliżej plaży, tym drożej”. Zatem Bułgaria, drodzy państwo! Ale interior, żeby urżnąć się za czapkę gruszek.
„To jakaś forma ekshibicjonizmu, te paragony grozy? O co chodzi?”, pyta po takiej lekturze zdezorientowany elektorat. Węszy popisy. Że nie tyle ich, hmm, beneficjenci rozpaczają nad rachunkami, ile po prostu puszą się. Że byli, że bawili, że zjedli. Taka forma przechwałek.
E tam, nie wierzmy w teorie spiskowe. Te artykuły nie mają nic wspólnego z zamożnością. Ani z biedą. Prędzej z biedadzienikarstwem. Spójrzmy na te amatorskie fotki z podróży trzaskane komórką, bo wydawcy skąpią na profesjonalne zdjęcia. I na pensje dla swoich pracowników, którzy jadą na kilka dni urlopu i kombinują, by cokolwiek z wydatków mogło im się zwrócić. Choćby obiad, z którego zrobią relację i dostaną wierszówkę. Zauważmy te nieskładne zdania, tę siermiężność przekazu. Mógłby być bardziej wyrywny, ale za to wydawca musiałby autorowi więcej zapłacić. Bo i bardziej wprawnego musiałby zatrudnić.
Najwięcej wspólnego te artykuły mają zaś z głupotą mediów. Anonimowi bohaterowie, nie raz wyssani z palca, bo kto sprawdzi, kim jest pan Adam czy Jakub, trzy minuty roboty, i kolejny tekst gotowy. I kolejny temat, który nas skłóca i odwołuje się do niskich emocji: zawiści, pogardy, poczucia wyższości, ale i niesprawiedliwości, dla przykładu. Wszystko w imię klikalności. Trzeba przecież zarabiać, biznes musi się kręcić, reklamodawcy patrzą na zasięgi. W ten sposób głupiejemy my wszyscy.
Słuchaj moich podcastów <TU>, komentarze czytaj na Facebooku <KLIK>, a ładne rzeczy, ładne miejsca i ładne stories oglądaj na Instagramie <KLIK>.
Zdjęcie: kolaż google. pl
2 Komentarze
On
29 lutego 2024Ja tylko dodam, że „ciotka” to pewnie od „cioty”, co ma sugerować niemęskość osoby narzekającej. Bo, jak wiadomo, prawdziwy mężczyzna się nie skarży, tylko przyjmuje ciosy losu z godnością 😉
Ebo
29 lutego 2024Ja to widzę zupełnie inaczej. Pan Jakub poszedł do najdroższej knajpy. Poszedł, była najdroższa, może były tylko dwie, ta druga była po prostu tańsza.
Natomiast ciotka ryczy w mediach, bo może ma jakieś smutne wspomnienia rodzinne, będąc siostrą matki lub ojca Pana Jakuba, prawdopodobnie osoby nieżyjącej, i na łzy się zebrało jak to kiedyś też po najdroższych knajpach się stołowali, a teraz nie ma już człowieka, lub po prostu, co równie prawdopodobne, identyfikuje się jako krowa co mało mleka daje.