Pokemony mody. XII edycja Fashion Week Poland
Ostatnia edycja łódzkiego tygodnia mody zbiegła się w czasie z kongresem psychiatrii. Przypadek?
Podczas gdy ludzie mody przez cztery dni oglądali pokazy na parterze hotelu DoubleTree by Hilton, piętro wyżej konferowali psychiatrzy. W przerwach na kawę, obiad, czy spacer, wpadali w foyer na postaci, które wyglądały, jakby bardzo ich pomocy potrzebowały. Zdezorientowani specjaliści od zakamarków ludzkiej duszy, wyraźnie jednak nie mieli ochoty w te zakamarki się zapuszczać. Raczej uciekali w popłochu, choć – jak się zdaje – przysięga Hipokratesa zobowiązuje ich do tego, by „chronić cierpiących przed szkodą i krzywdą”.
A szkoda. Wiele mogliby mi wyjaśnić. Bo choć wiem, że nie można nikogo wykluczać z uczestniczenia w święcie mody na jego własny sposób i że moda służy wyrażaniu swojej osobowości, pragnień, czy wrażliwości, to nie wiem już, jaką wrażliwość (i jakież pragnienia?) wyraża się trzepaczką do dywanu w roli modowego akcesorium. Albo kaskiem bokserskim, zakładanym do garnituru. Albo czarną rajstopą, którą pewien bloger twórczo zabandażował sobie głowę. Albo piórami ustawionymi na jej nakryciu. Istne „orszaki, dworaki, szum pawich piór”! A cóż takiego miała nam do zakomunikowania Michaśka Literatka, ozdobiona emblematami nazistowskiej SS aż w dwóch miejscach, na wypadek, gdyby ktoś przegapił: na kapeluszu i na naszyjniku z klocków Lego? Szkoda, że zobaczyłem je dopiero na zdjęciach… Choć z drugiej strony, nie marzę, by znaleźć się na Pudelku, uwieczniony podczas szarpaniny z Witkowskim, zachwyconym tą sytuacją, bo rozpaczliwie uzależnionym od jakiegokolwiek rozgłosu.
Fashion week opanowały pokemony mody, drodzy państwo. Wszystko w myśl zasady, że im dziwniej i durniej, tym modniej. Bardzo to nieporadne, biedne i w sumie smutne. To tyle, jeśli chodzi o widownię. Media ogólnopolskie praktycznie zbojkotowały imprezę; stylistów, dziennikarzy, redaktorów – brak. Innych ważnych ludzi w polskiej modzie – również. Ale też pokazy znanych/uznanych projektantów fashion week podał w homeopatycznych – trzymając się nieoczekiwanego, łódzkiego mariażu mody z medycyną – ilościach. Był Łukasz Jemioł ze swoim basikiem w roli jedynego popularnego i cenionego projektanta. Byli okazjonalnie tylko pokazujący się w Łodzi Berenika Czarnota i Piotr Drzał, oboje z udanymi kolekcjami zresztą (więcej o tym napiszę pewnie jeszcze dziś dla Fashionpost.pl). Zawitała Ewa Minge. Na Offach zaś świetny Jakub Pieczarkowski & Odio Tees. I jeszcze Wojtek Haratyk. I to w zasadzie tyle; przepraszam, jeśli kogoś pominąłem . Oczywiście, medialne nazwiska nie muszą od razu gwarantować wysokiego poziomu i reklamy. Na ogół jednak je zapewniają. Na wybiegach zatem bardziej niż skromnie. I – choć poprawnie – to na ogół nudno.
Berenika Czarnota
Nudno też w strefie showroomów. Jemioł, jak widziałem, miał niezły utarg, ale większość stoisk nie przyciągnęła tłumów. Nawet te finalistów Project Runway, choć relatywnie chętnie odwiedzane, nie cieszyły się chyba aż takim zainteresowaniem, jak życzyłby sobie TVN, patron imprezy. W każdym razie: kawy zostało mu dużo. Kawę bowiem na stoisku tej stacji można było otrzymać, jeśli zapisało się do castingu na kolejną edycję (!), albo, gdy któryś z trójki projektantów uznał odwiedzającego stoisko za swojego gościa. Na casting się nie zapisałem, bo kompletnie nie umiem szyć ani projektować (choć to nie jest chyba w tej branży warunek konieczny, prawda?), więc wprosiłem się do Liliany Prymy. Swoją debiutancką kolekcję (kilka projektów przywiozła na fashion week – świetne!) planuje pokazać jesienią. W Warszawie.
Paradoksalnie, sama impreza była dobrze zorganizowana. Przeniesienie jej do hotelu teoretycznie groziło festynem w kiczowatych dekoracjach, tymczasem wyszło całkiem światowo. Nie licząc nazbyt wąskich ciągów komunikacyjnych, nagle okazało się, że fashion week w Łodzi może być schludny, czysty, elegancki. Samo miejsce pokazów – choć obawiałem się sali bankietowej z lamperią i udającymi Tiffany’ego kinkietami, jak to w dużych hotelach bywa – stanowiła strefa całkowicie neutralna, podobnie jak w warszawskich halach Soho czy przy Domaniewskiej. Dzięki temu pokazy nie sprawiały wrażenia jednej z atrakcji wesela nowobogackich. Co więcej, drgnęło coś w samej Łodzi. Wyremontowana na nowo Piotrkowska i niemal wszystkie jej centralne przecznice, zaskakująco wyraźnie podniesiony standard miejskiej przestrzeni plus sam teren przy Łąkowej, gdzie odbywały się pokazy – w ciągu ostatniego roku Łódź wyładniała. Tylko mało kto chce do niej na fashion week przyjeżdżać.
Łukasz Jemioł
7 Komentarze
Beata Rajczak
20 kwietnia 2015Witam p. Michale
Z przykrością przeczytałam Pana post,chyba byliśmy na innych imprezach.
Nie mam zwyczaju oceniać ludzi po ich stylizacjach, raczej z artystyczną ciekawością im się przyglądam. Oczywiście, niektórzy w swoim wizerunku idą nieco za daleko, ale warto zastanowić się czy to właśnie ludzie z odwagą „pokemona” w jakiś sposób nie tworzą nowych wartości w modzie.
Takich pozytywnych freaków /wykluczam tu p. Michała Witkowskiego/ spotkać można na każdej imprezie modowej na świecie i to właśnie oni tworzą klimat tego typu spotkań. Znam się na modzie, szyciu zatem oceniając czyjeś kolekcję tworzę osąd podyktowany pewnym doświadczeniem. W mojej ocenie kolekcje były bardzo dobre choć mocno handlowe, szczególnie Designer Avenue.
Może dlatego, że wszyscy myślą by z tej mody wyżyć. Rozmawiałam z Lilianą, ona chyba nie miała z tym problemu, że jako projektant pokazywała się w Łodzi. Pozdrawiam Pana i czekam jednak na nieco bardziej obiektywny osąd tego typu wydarzeń, nie podyktowany jedynie lokalizacją imprezy.
michalzaczynski
21 kwietnia 2015Szanowna Pani,
ja również rozmawiałem z Lilianą; rzeczywiście, nie ma ona problemu z pokazaniem się w Łodzi. I słusznie. Nie napisałem jednak, że go ma. Co do lokalizacji imprezy – to klasyczna linia obrony. Sympatycy Łodzi powtarzają jak zaklęci w kółko to samo: warszawka nas nie lubi”. Nieprawda, bardzo was lubimy. Co więcej, mnóstwo z nas pochodzi z Łodzi i okolic. W branży mody chyba jakaś połowa. Nie zmienia to jednak faktu, że widzimy jej mankamenty. Tak samo, jak widzimy je w Warszawie.
W moim odczuciu kolekcje nie były bardzo dobre lecz przyzwoite i będę się tego zdania trzymał. Jeśli Pani się podobały – proszę bardzo. Zdecydowanie jednak nie uważam, że firanki, trzepaczki i wygłupy na poziomie „balu wariata” w podstawówce tworzą w modzie nową jakość. Nie tworzą żadnej jakości.
Z wyrazami sympatii
MZ
Dominika Ćosić
20 kwietnia 2015Michaś! Jak zwykle przeczytałam Twój tekst z ciekawością i przyjemnością. Lubię Twój styl pisania i spostrzeżenia. Nie zawiodłam się 🙂 Gratulacje i uściski!
Dominika
Monika
22 kwietnia 2015Nie no, ale że trzepaczka jako akcesorium modowe się nie podoba??? Jako prekursorka tego trendu (bardzo wczesna, bo już dwadzieścia lat temu w liceum nosiłam rurę od odkurzacza albo wiadro jako element codziennej stylizacji!) chciałam stanowczo zaprotestować. Moda nie może ograniczać się do ubrań i klasycznie rozumianej galanterii czy nakryć głowy. Musimy na to patrzeć szerzej – trzepaczka mówi nie tylko, że jesteśmy modowo bezkompromisowi, ale przede wszystkim o tym, że właśnie wracamy spod trzepaka, gdzie z koleżankami wisieliśmy do góry nogami. I że tak właśnie postrzegamy współczesną modę. Wiem, to skomplikowane, ale nowoczesne trendy są niełatwe do interpretacji.
michalzaczynski
22 kwietnia 2015Jak żyć, modo, jak żyć?…
RAdesign
26 kwietnia 2015Weźmy dwie trzepaczki do jajek, wetknijmy druty we włosy, symetrycznie, nad uszami – i już możemy komunikować się z całym kosmosem ;>
W razie czego tłumaczymy się inspiracją anime i kreskówkami Hana-Barbera (The Jetsons).
Voila!
agnieszka
4 maja 2015Witam Panie Michale,
ubiór to bardzo ważny element ekspresji tego kim/czym jesteśmy oraz komunikacji z otoczeniem. Na podstawie obserwacji i osobistych odczuć z grubsza biorąc mogę ludzi podzielić na: 1. ubranych 2. przebranych. Kategorię 2 (niezależnie za kogo/co lub w jakim celu dana osoba chce się przebrać), mój „detektor fałszu” demaskuje i odrzuca jej kłamliwy przekaz. To intuicyjna zdolność – każdy ją posiada tylko nie każdy ma z nią dobry kontakt, stąd np. rzesze fanów osób przebranych, którzy chcą dalej powielać dany schemat. Zdecydowanie preferuję kategorię 1, której uczestników mogę również z grubsza podzielić na 2 podkategorie: a. nieświadomych (np. pan Henio spod budki piwnej w klapkach – japonkach, spodniach dresowych i rozciągniętym tiszercie) b. świadomych (wąska kategoria, która wie kim/czym jest wewnątrz i wyraża to poprzez ubiór). Może on być „zwyczajny” (jesteśmy przy blogerach więc tu przykład Olivia Kijo) albo „kontrowersyjny” (przykład Tobiasz Kujawa), a i tak się wszystko zgadza 🙂 Oczywiście to nie jest syt. czarno-biała, są różne odcienie szarości. Powyższe to jedynie model upraszczający rzeczywistość, w tym przypadku jej konfekcyjny aspekt :-), pozdrawiam serdecznie, agnieszka