Jak kupuję ubrania? Zdradzam patenty i pomysły. Oto mój poradnik i praktyczny przewodnik po zakupach. Oraz stylu.

Moda, poradnik | 5 listopada 2022 | 10 komentarzy

Czy drogo rzeczywiście znaczy dobrze? Jak patrzeć na metki? Czy omijać wyprzedaże i outlety? Czy wszystkie ubrania w szafie powinny do siebie pasować i które marki warto kupować?

Na blogu zwykle piszę o innych, niemal nigdy o sobie. Jednak liczba waszych pytań i komentarzy – głównie na Instagramie – odnośnie tego, co noszę, gdzie kupiłem i czy polecam, sprawia, że dziś naginam swoją zasadę.

Niniejszym wszystko, co chcielibyście wiedzieć o sensownym i rozsądnym kupowaniu ubrań.

Wpis, naturalnie, dotyczy kupowania ubrań i dodatków męskich. Wiele wskazówek jest jednak uniwersalnych, więc przydatnych dla każdej z płci.

1. Zawsze patrzę na skład surowcowy ubrań. Że banał? Ani trochę! Według tegorocznego raportu LPP postępuje tak tylko 53% Polaków. Nie kupię ubrania, jeśli skład nie będzie mi odpowiadał. Ale podchodzę do tego solidnie i mocno szczegółowo. Zatem mowa o:

– poliestrowych dzianinach, bo nic nie zastąpi tu wełny. Oraz o płaszczach z przeważającymi w składzie syntetykami, bo nie dają ciepła, są szorstkie w dotyku i wyglądają byle jak.

– koszulach i T-shirtach z dodatkiem elastanu. Bo opinają ciało, co nie jest mi – ani umówmy się, znakomitej większości mężczyzn – potrzebne. 

– ubraniach z przewagą konopii, bo obłazi, wyświeca się i jest nieprzyjemna w dotyku.

– mieszankach lnu i tencelu. To szlachetny miks, ale zamówiony niedawno online garnitur odesłałem bez przymierzenia, widząc, ile wymagałby prasowania. 

Lecz także o

– koszulach z bawełnianej popeliny. To zbyt ścisły splot, ciało prawie pod nią nie oddycha, a wilgoć powoduje, że staje się zimna i upiorna w kontakcie np. z plecami. Coś jakby lizała was zasłona prysznicowa z ceraty. Czujecie jej jęzor?

– czystym kaszmirze. Dla mnie jest zbyt delikatny. Znam dobrze samego siebie i tak jak nie pójdę gotować spaghetti al sugo w białej koszuli, tak wiem, że zaraz ów kaszmir podrażnię i zmechacę. Choćby od noszenia torby na ramieniu czy nerki. Co wyklucza swetry. Albo pozaczepiam i skulkuję od zarostu. Co eliminuje szaliki. Szkoda pieniędzy.

– bawełnianych spodniach typu chino: nie tylko trzeba je zapamiętale prasować (w przeciwieństwie do lekkich modeli z dużym udziałem wełny), ale też szybko i brzydko się spierają.

– dresach ze 100% bawełny, bo błyskawicznie wypychają się i tracą formę. Wybieram wełniane albo te z udziałem włókien poliestrowych.

2. Wiem, temat włókien syntetycznych jest ryzykowny (o szeroko pojętym plastiku pisałem obszernie TU), staram się ich unikać, w niektórych przypadkach jednak są dla mnie akceptowalne. Dobrze uszyte z nich ubrania czy dodatki są trwałe i chętnie je noszę. A to dla planety lepsze niż trzymanie ubrań w szafie.

Przykładem nylonowy płaszcz Diesel Black Gold. Mam go od ośmiu lat; chodzę w nim cały rok – we Włoszech późną jesienią, w Polsce – także latem, nad Bałtykiem. Zimą bywa, że zakładam pod wełniany płaszcz. Generalnie zaś – wkładam awaryjnie do torby.

3. Nie używam zamienników. Skaj, czyli sztuczna skóra? Wolę płótno – ma więcej klasy i niczego nie udaje. 

4. Szukam jakości w sieciówkach. To dobra opcja przy małym budżecie. Wiele z nich oferuje linie premium. To przyzwoite (ha, czasem nawet świetne) produkty w cenach znacznie niższych niż u konkurencji z „prestiżowej” półki. Za to o porównywalnych zaletach. Sprawdźcie specjalnie linie H&M czy Uniqlo – bywa rewelacyjnie. Ale i polskie brandy potrafią dać radę. Noszę, na przykład, sporo znakomitych i dobrze zaprojektowanych rzeczy z Reserved

5. Jestem wierny ledwie kilku markom. Po co? Dla wygody i oszczędności czasu. Znam ich jakość, ich linie, zazwyczaj też rozmiarówkę, co zmniejsza ryzyko nietrafionych zakupów online. Ważne zwłaszcza dla tych będących „między rozmiarami”. Choćby butów; marki angielskie mają numerację nieco zaniżoną, pozostałe – zawyżoną. Przynajmniej dla moich stóp. Wiem, że u Paula Smitha 43 zawsze będzie idealna, w New Balance zaś – 44,5.

Często znam też ich klasyki – produkty, które z sezonu na sezon niewiele bądź wcale się nie zmieniają. Te marki pasują do mojego stylu, w ich ofercie przeważa smart casual. Zatem – wiem, że zawsze znajdę w ich sklepach sporo dla siebie. 

Dzięki wierności markom, znam też ich mocne strony. Wiem, gdzie kupię T-shirty idealnie przylegające do szyi, a nie rozciągające się po jednym praniu czy założeniu (COS), lekkie płaszcze na wiosnę (także COS), najlepsze dżinsy i marynarki (AllSaints), idealne buty (Paul Smith), a nawet skarpetki – czarne klasyczne miewam nawet sześć lat i wyglądają jak nowe (Polo Ralph Lauren) i stopki, które nie zsuwają się z pięt i nie wystają powyżej linii buta (Uniqlo). Inne marki godne uwagi – The Kooples, Sandro, Arket.

6. Czasem kupuję rzeczy drogie, ale muszą spełniać jeden warunek: tj. w 100% moje oczekiwania. Na przykład, torba Acne, która pomieści wszystko. Mieszkam we Włoszech, więc wspieram również tutejsze biznesy. Stąd T-shirt w biało-czerwone paski z małej manufaktury Massimo Alba, drogi jak diabli, ale ukochany, czy chustki Missoni. Z ekstrawagancji – galanteria Gucciego, Ami czy Marni.

Ale już się nie puszę. Kiedyś nosiłem się drożej, co nie znaczy że gustowniej. Z racji zawodu wiem, co stoi i kto naprawdę płaci za najtańszą odzież. I że kupowanie jej nie opłaca się z wielu powodów. Wiem też jednak, ile realnie warta jest moda najdroższa, ekskluzywna. Jak się domyślacie – główną składową jej ceny jest podatek od naszego snobizmu. Z wyjątkiem ubrań szytych na miarę. One bywają bezcenne, vide mój płaszcz w kolorze miedzi od Patrizii Aryton. Pominąwszy tę kwestię, złoty środek jest najlepsza opcją.

Ów środek często ma bowiem – wiem, frazes – dobry stosunek jakości do ceny.

7. Szukam marek, które oferują garderobę, w której wszystko do siebie pasuje, bo…

…wszystko musi do siebie pasować. Owszem, to nudne. Ale oszczędza czas na dylematy, jak się ubrać, by w swoim mniemaniu dobrze wyglądać. Nie kupię płaszcza czy spodni, które zestawię z ledwie kilkoma rzeczami ze swojej szafy (a jeśli je kupiłem, to już dawno sprzedałem na Vinted. Za ułamek ceny, więc nie warto). Musi komponować się z większością jej zawartości, dlatego też…

8…kupuję to, co znam i noszę. Może i mało odkrywcze, jednak skoro na codzień chodzę w marynarkach, to czemu mam nagle kupić bluzę? Jeśli wszystkie moje T-shirty z jednym wyjątkiem są gładkie, po co mam rzucać się na te z napisami? 

Sam fakt, że „czegoś takiego w szafie jeszcze nie miałem” jest dla mnie argumentem przeciw zakupowi, a nie grającym na jego korzyść. Bo przecież nie bez powodu noszę marynarki. Zwłaszcza czarne. Lubię je, dobrze się w nich czuję. Mam cztery? Świetnie, kupię sobie piątą. Jedna przecież jest lżejsza, druga – cieplejsza, trzecia ma nakładane kieszenie i jest nieformalna, a czwarta to prawie jak góra smokingu. Różnic – niby niewielkich – jest mnóstwo. Analogicznie, gdybym był fanem dżinsów w kolorze indygo, nie kupiłbym nagle brązowych sztruksów.

9. Wiem, czego potrzebuję. Na przykład butów. I wiem, czego chcę (co generalnie pomaga w każdym aspekcie życia). Zatem: czarnych loaferów, bez logo, dość masywnych. Podczas zakupów mam taką zasadę, że gdy coś naprawdę mi się spodoba, uznam za idealne i mnie na to stać – od razu kupuję. Dlatego zakupy często kończą się na jednym (nawet pierwszym) sklepie. Zwłaszcza za granicą, choć w Polsce i tak praktycznie nie robię zakupów. To oszczędność czasu i energii. Znam takich, którzy chcą – i lubią – włóczyć się po sklepach cały dzień, by i tak wrócić później do tego pierwszego. Dla mnie to bez sensu.

W Mediolanie uparłem się ubiegłej wiosny, by poszukać „ciekawszych” białych trampek. Idee fixe! Jakichś sześć godzin, które mogłem przeznaczyć choćby na spacer po mieście czy siedzenie w kawiarnianych ogródkach i gapienie się na ludzi, zmarnowałem przymierzając buty albo zbyt zdobne, albo za drogie, albo z widocznym logo, albo z czerwonym językiem, albo po prostu „jednak nie”. W końcu kupiłem takie same, jakie noszę od wielu sezonów. Zatem nigdy więcej przewalania się po sklepach (jedyny wyjątek: sklepy płytowe).

10. Przed zakupem zawsze zadaję sobie pytanie, czy ta rzecz jest lepsza lub co najmniej tak samo udana od podobnej jaką miałem lub nadal mam w szafie. Jeśli odpowiedź brzmi „nie” lub „nie lepsza, lecz inna” (patrz punkt 8) – rezygnuję. Po co mi nowy płaszcz, jeśli w domu mam fajniejszy?

11. Nie szaleję na wyprzedażach. Kiedyś potrafiłem ubierać się tylko na nich. Dziś uważam, że zabiera to za dużo czasu, prowokuje do kompromisów odnośnie formy ubrania czy choćby jego rozmiaru. Kupuję się też na nich rzeczy zbędne. Bo tanio. Co innego polować na przecenę konkretnych, upatrzonych rzeczy. Polecam zwłaszcza w sieci. Tu dobrze jest po prostu przypilnować daną markę czy sklep, cyklicznie sprawdzać, zapisać się do newslettera. A gdy upragniona rzecz wyprzedała się w naszym rozmiarze – zapisać się na alert. To często działa! Ostatecznie nic złego nie ma w wyprzedażach. Przeciwnie, jeśli dzięki nim możemy kupić coś lepszej jakości albo wymarzonego – zróbmy to. W takich rzeczach będziemy chodzić dłużej. A to dobre i dla naszego portfela, i nerwów, i planety.

Ale znów, powrót do punktu 5. Wielogodzinne przeczesywanie całej sieci w poszukiwaniu bluzy czy plecaka? Życie na to jest zbyt krótkie.

12. Mam zaufane outlety. Ledwie trzy, cztery. Widzę, że autentycznie oferują produkty z minionych kolekcji, nie zaś – szyte specjalnie dla nich tony ciuchów i dodatków gorszej jakości i brzydkich. A to w obecnych czasach standard. Outletów jest dziś na świecie po prostu zbyt wiele, by udało się je zatowarować poprzednimi kolekcjami. Nie dajcie się więc nabrać.

Inna sprawa: miasteczka outletowe zwykle buduje się na przedmieściach albo i dalej. Gdy już się tam wybierzecie, kupicie cokolwiek, by „usprawiedliwić” taką wycieczkę. Głupio przecież po całym dniu wrócić z niczym, prawda?

13. Na metce szukam certyfikatów i standardów. Nie wymaga to wysiłku, bo marki lubią nimi się chwalić. Ważny jest dla mnie RWS, mówiący o tym, że wełnę pozyskano w sposób pozbawiony przemocy wobec zwierząt i traktuje się je dobrze podczas całego cyklu hodowli.

14. Założyłem konta walutowe. Dzięki temu, gdy kupuję poza Polską lub w zagranicznych sklepach online, nie płacę już według absurdalnie niekorzystnego przelicznika, lecz tyle, ile za ile owe euro czy funty wcześniej kupiłem. Wiem, że nie jest to funkcja dostępna we wszystkich bankach; ja mam w mBanku i bardzo sobie chwalę.

Niektóre ze sklepów dodatkowo proponują przelicznik „dynamiczny”, jak to określają (czyli jeszcze wyższy), rzekomo mający nas zabezpieczyć przed wahaniem kursu. „Czy na pewno chcesz zrezygnować z opcji dynamicznego przeliczania walut i utracić gwarantowany kurs wymiany?”, pytają, gdy chcecie odhaczyć tę opcję. Odhaczajcie, nie łapcie się na to. 

15. Pytam sprzedawców. Jeśli szukam na lato koszuli z lnu nie muszę przejrzeć wszystkich koszul na wieszaku. Ekspedient będzie doskonale wiedział, czy i jakie mają w ofercie. To oszczędza czas. Analogicznie: niektóre rzeczy bez pomocy obsługi mogę zwyczajnie przegapić. 

16. Nie unikam sklepów luksusowych. Jasne, taki Vitkac w Warszawie potrafi onieśmielić, a jego wystawy z dobrami Louisa Vuittona, Gucciego etc. – stanowić barierę nie do przejścia, ale oprócz skrajnie kosztownych ubrań najsłynniejszych marek oferuje modę w niemal całej rozpiętości cenowej, w tym bejsbolówki Adidasa za 40 zł i sneakersy popularnych producentów za złotych dwieście czy trzysta.

Podobnie jest dziś w każdym szanującym się luksusowym domu towarowym i w najlepszych concept store’ach. W kultowej Antonii w Mediolanie znajdziecie derby Balenciagi za 5 tys. zł, ale ceny butów zaczynają się od 200 zł. Korzyść? Ich właściciele czy menedżerowie dbają o estetyczną i jakościową spójność, często zamawiają produkty limitowane i nieoczywiste. Można im zaufać.

O tym, co dziś znaczy luksus, napisałem do „Vogue’a” (czytaj TU).

17. Zachowuję umiar. Nie potrzeba mi wielu ubrań, gdy mam sensownie zbudowaną garderobę. To dobre i dla szafy, i higieny psychicznej, i portfela. Oraz, przede wszystkim, dla planety.

18. I może najważniejsze: interesuję się tym, co kupuję. Znam modę, wiem co nieco o tkaninach, kojarzę marki. Nie wcisną mi kitu. A jeśli o jakiejś nie słyszałem, dokładnie ją sprawdzam. Wystarczy kilka minut w google i nikt mi nie wmówi – jak nigdyś próbowano – że Marco Litrico (wymawiany przez sprzedawcę „Litricjo”!) to słynny i pożądany włoski kreator. Nie, to jedna z linii sieciówki C&A. I koszule owego Marco nie kosztują pięciuset złotych tylko dziewięćdziesiąt. Bądźmy odporni na ściemę.

Wszystkie powyższe rady bazują na moich własnych doświadczeniach i wyłącznie subiektywnych odczuciach.

Ps. W vintage nie jestem dobry. Spektrum porad znajdziecie u Harel, we wpisie TU.

Zdjęcia: IG autora.

Słuchajcie moich podcastów <TU>, komentarze czytajcie na Facebooku <KLIK>, a ładne rzeczy, ładne miejsca i ładne stories oglądajcie na Instagramie <KLIK>.

10 Komentarze

  1. E.
    19 listopada 2022

    Gdzie znajdę takie chinosy z wełną w składzie?

    Odpowiedz
    • michalzaczynski
      23 listopada 2022

      Na przykład we wspomnianych COS czy AllSaints. Nie są to klasyczne chinosy, ale bardzo podobny fason.

      Odpowiedz
  2. Maddalena
    8 lutego 2023

    Szanowny Panie,
    dziękuję za artykuł, brakuje rozsądnych i wyważonych głosów w sprawie mody.
    Serdeczności i Buona serata!
    M.
    PS. Ciekawe czy damskie Tshirty z COS szyją z innych materiałów niż męskie. Kilka razy się sparzyłam na jakości, a lubię ich wzornictwo.

    Odpowiedz
    • michalzaczynski
      8 lutego 2023

      Dziękuję. Odnośnie Tshirtów COSa – jest ich mnóstwo wersji, modeli, także z różnych typów bawełny. Moje ulubione to te podstawowe, basicowe, zawsze obecne w (męskiej) ofercie. Są unisex więc polecam wypróbować!

      Odpowiedz
  3. Anna K
    8 lutego 2023

    Czy możesz podzielić się nazwami zaufanych outletów?

    Odpowiedz
    • michalzaczynski
      8 lutego 2023

      żaden z nich nie jest w Polsce, obawiam się. To Londyn, USA, Włochy.

      Odpowiedz
      • Rafik
        2 maja 2023

        A ten w Londynie to który?

        Odpowiedz
      • Anna K
        6 maja 2023

        A czy we Włoszech to może jakieś w Mediolanie?:)
        Dzięki za rekomendację w Londynie.

        Odpowiedz

Odpowiedz do Anna K

Anuluj odpowiedź